sobota, 22 października 2011

Słów parę o Hiszpanii

kwiecien 2008
to akurat Barcelona i Sagrada Familia


I znooowu siedze na lotnisku, tym razem Oviedo/Asturias, bo Hiszpanie nie mogą się zdecydowac, której nazwy uzywać oficjalnie, na biletach jest Oviedo, a na tablicach świetlnych oczywiście, dla zmylenia przeciwnika - Asturias, to jest lekko zachodniopółnocne wybrzeże Atlantyku, wiec pogoda bynajmniej nie jest śródziemnomorska, czasem, jak jest słońce to dochodzi do 17-18 stopni w cieniu, ale jak deszcz i wieje to tyle co w Polsce, albo i mniej - teraz jest np 9, a w tym czasie u nas - 14, wieje i leje tak, jak nie przymierzając w Bergen, gdzie właśnie bawiłem ostatnio i dowiedziałem się, że to właśnie tam jest najwieksza ilość opadow na świecie! I odczułem to na własnej skórze też, bo na 2 tygodnie pobytu, byl jeden dzień taki, że z pieknego stanowiska widokowego na pobliskiej górze można coś było zobaczyc i powygrzewać sie w słońcu, a we wszytkie pozostałe juz bylo chmurno, durno, nieprzyjemnie, jak kiedyś śpiewał jeden z moich ulubionych wykonawców kabaretowych Jan Kaczmarek (niedawno przestał palić).
Hiszpanie albo nie mówią po angielsku - i wtedy nie jest to problem, trzeba samemu zacząć sie uczyć, albo mówia ze strasznym akcentem, dostałem krotkofalówke, zeby coś tam zsynchronizować, i o ile gościa na żywo jeszcze jako tako rozumiałem, to przez to urządzenie się już nie dało, musiałem biegać i "ręcznie" słuchać co trzeba robić następne.
A propos nauki, zamówiłem subskrypcję na bezpłatne kilka lekcji hiszpańskiego z jednej szkoły językowej i, o dziwo, przychodzą, regularnie co dzień jedna, nie można przyspieszyć niestety, więc jak dojdzie do jakiego takiego poziomu zaawansowania to ja już dawno pewnie będę znów w Norwegii, albo Botswanie. Ale za to wiem już dlaczego Mallorka czyta się Majorka i podobne rzeczy.
U nich po prostu dwa "l" (ll) czyta sie jak polskie "j", zawsze, a "v" jak polskie "b", tak ze swojsko wygladające vino czyta sie bino! (znaczy wlasnie wino, albo przyszedł) Dość popularne w kręgach barowych wyznawców słowo cerveza (piwo) czyta sie jak "therbeza" (jak w angielskim th) w hiszpanii, a "serbeza" w Amerykach
Mogę kilka zacytować, a są to mam nadzieję ciekawostki warte rozpowszechniania, bo obalanie stereotypów to jest jedna z moich ulubieńszych misji otrzymanych od Blues Brothers.
Np.:
W Hiszpanii zawsze świeci słońce. Nieprawda. Nie w całej Hiszpanii. Faktycznie, liczba dni słonecznych w roku jest imponująca, są jednak miejsca, gdzie całkiem zdrowo leje – przede wszystkim na północy. Podobno w Santiago de Compostela deszcz pada we wszystkich kierunkach, nie tylko z góry na dół, ale i z dołu do góry, z boku po przekątnej itp.
  Wszyscy Hiszpanie tańczą flamenco. Nieprawda. Czy wydaje Ci się, że wszyscy Hiszpanie klaszczą, przytupują i krzyczą Olé! przy dźwiękach gitary? Nie wszyscy. Flamenco to taniec pochodzący z Andaluzji, na północ od Kordowy nikt flamenco nie tańczy! Poza tym naprawdę tańczyć flamenco umieją nieliczni, cała reszta, no właśnie, przytupuje i malowniczo macha rękami.
  Wszyscy Hiszpanie chodzą na korridę. Nieprawda. Korrida to niezwykle silnie zakorzeniona w Hiszpanii tradycja, jednak przez wielu Hiszpanów uznawana jest za barbarzyństwo i wstyd narodowy.
A kiedy nie tańczą flamenco ani nie siedzą na korridzie, leżą na plaży. Prawda, w tym sensie, że większość Hiszpanów uwielbia plażę, słońce i morze (trudno się dziwić). Hiszpanie są bardzo przywiązani do swojego klimatu i kiedy jest im zimno albo kiedy przez szereg dni nie ma słońca, ich dusza cierpi! Wakacje większość Hiszpanów spędza we własnym kraju – na plaży. Po co się poniewierać po świecie kiedy wszystko co do szczęścia potrzeba ma się pod nosem?
Wszyscy Hiszpanie krzyczą albo „głośno rozmawiają”. Prawda. Cichym narodem to na pewno Hiszpanie nie są. Często kiedy słucha się jak rozmawiają, wygląda, że się strasznie kłócą, a oni
tylko rozmawiają!
Hiszpanie są komunikatywni, otwarci i przyjaźni. Półprawda. Hiszpan Hiszpanowi nierówny. Niektórzy zachowują zupełnie nordycki dystans, inni od razu zaczynają rozmowę i zapraszają do siebie „następnym razem jak będziesz w Walencji” – ale oczywiście nie podają adresu.
  Nie ma jednej Hiszpanii. Prawda. W każdym miejscu znajdziesz inną Hiszpanię. Podróż przez Hiszpanię to niezwykłe doświadczenie – krajobraz, zwyczaje, mieszkańcy, akcent, z którym mówią – zmieniają się jak obrazki w kalejdoskopie.
Hiszpanie celebrują posiłki. Prawda. Można im tego pozazdrościć! W Hiszpanii nie ma mowy o jedzeniu byle czego i byle jak, na ulicy na przykład. Posiłek je się za stołem, popijając szklaneczką wina lub piwa, w dobrym towarzystwie i bez pośpiechu.
  Hiszpanie śpią po południu czyli udają się na "siestę". Półprawda. Faktycznie, zwłaszcza latem, w południe na 2-3 godziny zamyka się sklepy i bary i wszyscy się gdzieś chowają. Co robią?
Niektórzy śpią, inni idą na obiad. W wielu firmach ludzie pracują bez tak długiej w środku dnia przerwy jak to miało miejsce dawniej – wszystkie biura mają klimatyzację i zmuszanie ludzi do
wychodzenia na dwie czy trzy godziny przestało mieć sens.
  Wszyscy Hiszpanie piją kawę. Prawda. Herbatę pije się kiedy boli żołądek.
  Hiszpanie „odwalają mañanę”. Nieprawda. Narody południowe są pokrzywdzone w tym sensie, że zawsze uważa się je za mniej pracowite. Jak w każdym innym kraju, jedni pracują więcej, inni mniej. Nie ma tu reguł. Na przykład, jeżeli chodzi o obsługę w restauracjach, wiele moglibyśmy się od Hiszpanów nauczyć.
  Hiszpania jest inna. Prawda. Było kiedyś takie hasło: „España es diferente”. Hiszpania naprawdę jest inna niż jakiekolwiek miejsce na świecie. Wszystko jedno czemu to przypiszemy: czy położeniu geograficznemu - naturalna bariera, Pireneje, oddziela Hiszpanię od reszty Europy, czy bliskości Afryki, czy burzliwej historii kraju, czy słonecznemu klimatowi - Hiszpania naprawdę „es diferente”.

A jako, że interesuję sie także historią lekutko, z uwzględnieniem historii języka, to znów zacytuję:

Wiadomo, że hiszpański jest podobny do włoskiego, portugalskiego, francuskiego… Są to tak zwane języki romańskie. I tu zazwyczaj kończy się nasza wiedza na ten temat…Dlaczego nazywają się romańskie? Kiedy właściwie ludzie zaczęli mówić po hiszpańsku?
W pierwszym tysiącleciu przed naszą erą półwysep zamieszkiwały nacje określane mianem Iberów (od nich nazwa geograficzna). Prędko też pojawili się przybysze z innych stron, między innymi Celtowie na północy i Fenicjanie na południu – na wybrzeżu Morza Śródziemnego, tam gdzie dziś jest Andaluzja, a także Grecy w dzisiejszej Katalonii. Część Iberów „wymieszała się” z Celtami i powstała nowa grupa etniczna – Celtyberowie.
  W tym samym czasie obie strony Pirenejów zamieszkiwały ludy, których wspólnym językiem był baskijski – język, którego pochodzenia w dalszym ciągu nie wyjaśniono.
Język hiszpański wziął się od łaciny, języka Rzymian. Rzymianie przybyli na Półwysep Iberyjski w III wieku przed naszą erą i pozostali tam aż do upadku imperium czyli do V wieku naszej ery. To dlatego tyle w Hiszpanii rzymskich pozostałości: amfiteatrów, akweduktów, mostów.
Kiedy myślimy o dzisiejszej Hiszpanii - o tym jak niezwykła i bogata jest jej kultura, jak bardzo różnią się od siebie jej poszczególne regiony, pamiętajmy, że na przestrzeni co najmniej dwóch tysięcy lat półwysep „odwiedzili” (między innymi) Celtowie, Fenicjanie, Grecy, Kartagińczycy, Rzymianie, Wizygoci i Arabowie. Obecność tych ostatnich miała ogromny wpływ na język, kulturę i architekturę Hiszpanii i przedłużyła się do prawie ośmiu wieków – od początku VIII do końca XV wieku n.e., tak długo trwała bowiem rekonkwista czyli odbicie półwyspu z rąk Arabów i ostateczna jego chrystianizacja.
W średniowieczu na dzisiejszą Hiszpanię składało się kilka chrześcijańskich królestw (Kastylia, León, Aragonia, Nawarra i Portugalia) plus tereny zajęte przez muzułmanów - głównie na południu.
Na długo przed połączeniem się chrześcijańskich państewek w jedno, część półwyspu znajdująca się pod władzą chrześcijan zaczęła być określana w Europie jako „Hiszpania” – już około wieku XI.
Jednak uformowanie się Hiszpanii kojarzy się przede wszystkim z małżeństwem Królów Katolickich – Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli Kastylijskiej, zakończeniem rekonkwisty i rozpoczęciem podboju Ameryki. Miało to miejsce pod koniec XV wieku. Rok 1492 bardzo umownie oznacza powstanie Hiszpanii jako państwa.
Równolegle do wszystkich tych wydarzeń ewoluował język, który dzisiaj nazywamy hiszpańskim.
Najstarszy etap w historii języka hiszpańskiego to wieki średnie – między X a XV – zanim jeszcze Hiszpania stała się jednym państwem. Już w XIII wieku król Kastylii i Leonu Alfons X zwany Mądrym zlecił pisanie dzieł historycznych, astronomicznych i prawniczych, a także przetłumaczenie Biblii i sporządzanie akt notarialnych po kastylijsku, nie po łacinie.
Co znaczy kastylijski? Język hiszpański określa się też mianem kastylijskiego – castellano. Termin ten pochodzi od nazwy średniowiecznego hiszpańskiego: castellano to język, jakim mówiono w ówczesnej Kastylii (Castilla, tierra de castillos – ziemia zamków; zamków było tam mnóstwo ze względu na ciągły konflikt z Arabami i z innymi królestwami). Dzisiaj castellano i español to synonimy.
Historia nowożytnego języka hiszpańskiego zaczyna się w roku 1713, kiedy to powstaje Real Academia Española – Królewska Akademia Hiszpańska. Ta prestiżowa instytucja opiekuje się językiem hiszpańskim: określa normy, publikuje słowniki itp.
Ludność Hiszpanii oprócz hiszpańskiego posługuje się innymi językami, z których najważniejsze to: catalán – kataloński, gallego – galicyjski i vasco – baskijski. Nie zapomnijmy, że są to odrębne języki – nie dialekty hiszpańskiego.

Trochę to może nudne i niektorzy to mieli w szkołach, ale zostanie mi na blogu i będę sie mógł sobie zaglądnąć czasem.
Z ciekawostek bardziej szczególnych mogę podać, ze stacjonując w małym miasteczku, właściwie w malutkim baraczku należącym do stoczni w położonej naprzeciwko zatoce, można tam było zobaczyć jedną, drobną kobietę, przemykającą z jakimiś planami, a w czasie prób morskich okazało się, że jest to stoczniowy kapitan. Drobna była, starsza lekko chyba ode mnie i się tak biedula pochorowała w czasie 100 km rejsu, jak nie przymierzając ja, pierwszy raz w życiu, leżałem sobie spokojnie na podłodze zieloniutki, oddawałem Neptunowi, co jego i słuchałem muszli, po mniej więcej 2 godzinach mi przeszło. Jednak mały holownik nisko zanurzony to zupełnie coś innego niż duży 50-tysięcznik, jakimi miałem do tej pory okazje się rozbijać na próbach. Kiwa dosłownie we wszystkie strony i to z jaką częstotliwością!
Kapitan armatora był Anglikiem, niezły oryginał, przychodził w słomkowym kapeluszu i w trampkach, po raz kolejny przekonałem się, że Anglicy są naprawdę bardzo uprzejmi.
Miałem również okazję poklubingować po barach razem z Norwegami, moim mrukiem, od którego się miałem trenować w fachu, z żadnym skutkiem, bo musiałem sam do wszystkiego dochodzić patrząc co robi i wertując sam dokumentację, i drugim, z innej firmy, mającym zresztą dziewczynę w Gdańsku, Polkę, co niewątpliwie świadczy dobrze o jego dobrym guście i walorach rozrywkowych, nawet parę zdań po polsku już potrafił, i skończywszy koło 6 stwierdzić muszę, że tam nie ma sensu wychodzić w miasto przed 1-2 w nocy, pustki w barach, ruch zaczął sie naprawde dopiero koło 3, zapchane jak śledzie puby, mało kto w ogóle tańczył, głośno, nie wiem po co oni tam siedzą, skoro porozmawiać nie można. A miasteczko bardzo malutkie, nie wiem skąd się tam wzięło tylu ludzi na raz w tych pubach.
Drogi mają porównywalne do naszych, krajobraz o wiele ciekawszy, bo góry i morze naraz. Ładne wiadukty i mosty i duże przypływy i odpływy, na moje oko różnica poziomów około 3 metrów, może więcej. Jak był odpływ to nasz holowniczek siadał na dnie i nie można było odpalić silników, dlatego między innymi musieliśmy popłynąć taki kawał, bo za 2 -3 dni trzeba by było czekać z miesiąc na odpowiedni stan wody.

poniedziałek, 17 października 2011

O natury porządku...



Ostatnio mialem do czynienia z jedna refleksja: otoz mlodzi ludzie, z ktorymi mialem do czynienia jednoznacznie zauwazyli, ze sa domy, w ktorych czuja sie o wiele lepiej, niz w innych - tam jak wpadna, zostana posadzeni przy stole, na stol wyjedzie herbata, kawa, czy co tam zechca, jak bedzie to pora posilku - znajdzie sie zawsze cos na poczestunek, i to przy wspolnym z domownikami stole, zostana powypytywani, ale nie z niezdrowej ciekawosci, ale zyczliwie, co tam slychac, jak zycie plynie - a nastepnie - co wazne - wysluchani co maja do powiedzenia. Nie byloby w tym nic specjalnie dziwnego - sa takie miejsca, gdzie ludzie lubia i takie, gdzie nie lubia bywac, ale do tej refleksji doszla jeszcze jedna - zwykle domami, w ktorych ci mlodzi ludzie lubia bywac sa takie - jak to eufemistycznie okreslili - w ktorych wspolczynnik nieuporzadkowania jest wyzszy niz pokazywane jest to w folderach reklamowych plytek ceramicznych badz mebli i wnetrz... Nazywajac rzecz prosto z mostu - panuje tam rozgardiasz, nie ma poukladanych pedantycznie recznikow w lazience, pewne, od dawna zostawione niepotrzebne na pozor sprzety pozostaja niesprzatniete dlugie dnie, jak nie miesiace.... Generalnie - zwraca sie uwage na rzeczy inne niz porzadek za wszelka cene. Podoba mi sie ta refleksja, nie od rzeczy jest tu uwaga, ze sam nie naleze do tych porzadnickich, a do tego znalazlem sobie uzasadnienie - czy kto widzial porzadek na biurku geniusza? Jakos tak mi nijako, a mam wrazenie ze nie jest to odosobnione uczucie, ze w nieskazitelnym wnetrzu, gdzie gospodarz, badz gospodyni, czyha ze zmiotka na kazdy okruszek, poprawia nerwowo kazda falde na obrusie czy z okrzykiem przerazenia patrzy na krople, ktora skapuje z butelki na podloge to nie jest nastroj na rozluznienie, swobodna rozmowe, wymiane mysli, uczuc, wrazen...
O dziwo, sa oczywiscie wyjatki, ze chadza sie do ludzi, ktorzy maja mieszkania ladne, wystudiowane, zadbane i nie robia z tego specjalnego halo, ale to z wlasnego doswiadczenia - na palcach jednej reki stolarza policzyc mozna...
Tak samo zwierzeta - jesli jest ich sporo, jakies koty psy, papugi, rybki, zolwie, weze, krokodyle - od razu, jesli nie sa rozpieszczone i w miare zdyscyplinowane (czyli pies nie rzuca sie na wieczorowo ubranych gosci z pazurami do lizania przy poblazliwym spojrzeniu gospodarza - 'czyz nie jest on uroczy - tak lubi gosci') - mozna stwierdzic, ze dodaja klimatu, w ktorym czujemy sie dobrze.
No i jeszcze sprawa kapci, zdejmowania butow i podlog - byc moze znow jestem odosobniony w tym pogladzie, ale uwazam, ze to podlogi sa po to, zeby znosic obuwie ludzi, a nie odwrotnie - sam widze, jak jest bloto, to wejscie w mokrych zabloconych butach nie jest szczytem marzen gospodarzy, ale jak jest sucho, wybieramy sie w gosci, panie na obcasach, panowie w lakierkach - nieodwolalne zaproszenie do zdjecia obuwia, badz przyniesienie miekkich kapci - jest nie na miejscu, trudno - naniesie sie - to sie posprzata. Inna opcja swiadczy o pewnym ograniczeniu umyslowym badz problemami osobowosciowymi wyladowywanymi w pedantycznosci, checi uporzadkowania coraz bardziej nas otaczajacej nas rzeczywistosci...

I to by bylo na tyle, a nawet na przedzie...

sobota, 8 października 2011

Przemyślenia zgryźliwego tetryka

"Niebo jest wtedy, gdy policjantami są Brytyjczycy, szefami kuchni Włosi, mechanikami Niemcy, kochankami Francuzi, a wszystko zorganizowane jest przez Szwajcarów.
Piekło jest wtedy, gdy policjantami są Niemcy, szefami kuchni Brytyjczycy, mechanikami Francuzi, kochankami Szwajcarzy, a wszystko zorganizowane jest przez Włochów..."

Bedzie groch z kapusta, moze byc niestrawne:



1. Lubie latac, tak samo jak szybko jezdzic. Kiedys uslyszalem opinie filozofa,
zakonnika zreszta (Bohenski), ze przyjemnosc jazdy to przyjemnosc syntezy - czlowiek na co
dzien ciagle analizuje, w czasie jazdy musi poskladac do kupy wiele zjawisk
zachodzacych, przy predkosci okolo 200 km/h blyskawicznie, musi szybko
decydowac, bo inaczej zginie. Cos w tym chyba jest.


A zreszta to ciagle dazenie ludzi do zachowania maksymalnego bezpieczeństwa jest jakies takie jak leczenie kompleksow, lekow, obaw, zreszta nieudane, bo jak cos nieprzewidzianego się wydarzy to i tak traci się kontrole, nie panuje nas wydarzeniami, i jeśli się potem przezyje to chwali się tym wniebogłosy.
Cytat ostatnio przeczytany u Strugackich tu chyba pasuje: "Istnieje potrzeba zrozumienia świata, a do tego wiedza nie jest potrzebna. Dla przykładu - hipoteza o Bogu daje z niczym nieporównywalną możliwość zrozumienia absolutnie wszystkiego, absolutnie niczego się nie dowiadując..."
Wracając do latania - z gory swiat wyglada niezle, choc mniej szczegolowo, nawet Rumunia i Rosja nie odbiega z gory od reszty, sa drogi, swiatla, widoki, choc samotnych jachtow na
jeziorach zdecydowanie mniej niz tam gdzies bardziej na zachod. No a gory z samolotu i chmury to przezycie wrecz mistyczne, i to mowie ja - zagorzaly realista. Przyszlo mi zyc
tu i teraz, majac to co mam, a cenie glownie to, co mam w glowie, pamieci,
wspomnieniach, kontaktach, wiec narzekac na reszte to grzech.

2. Ostatnimi laty widze, ze bardzo wiele wysilku ludzie wkladaja w to, jak
wygladaja, od cwiczen, diet, pieniedzy na ubrania, do kosmetykow, czasochlonnych
procesow upiekszajacych. Zastanawiam sie, jak wyglad zewnetrzny moze
determinowac zycie - myslalem, ze nie powinien miec wplywu na psychike i
samoocene, a jednak... nie ja tego doswiadczylem, ale moj kolega - niski,
ponizej przecietnej, niesamowity charakter za mlodu, teraz, po kilku okresach
bezrobocia i z alimentami - nie ten czlowiek, zrobil sie formalista, zmarnowanym
kunktatorem, zamknietym i smutnym okazem. Kiedys zaliczyłem wyjscie do filharmonii w garniturze i trampkach, nie czulem się wcale nieswojo, ani nie miałem ciągłego wrazenia, ze jestem nie na miejscu i co ludzie powiedza. Czemu, to jest zagadka, kobiety tak bardzo odczuwaja dyskomfort, gdy nie maja takiego ubrania, makijażu czy fryzury jakby chcialy?


Potezna to próżność, tak zwracać uwage na swój wyglad, a do tego to podporządkowywanie się gustom facetow... Przeciez gdyby kobiety tego nie robily faceci by kochali je takie, jakie naprawde sa - czasami rozczochrane, ziewające, bez makijażu. Nie musiałyby się tak stresowac, ze rano po nocy upojnej partner się zbudzi, popatrzy i pomysli - ło Jezu , kto to? Czy to ta sama osoba co wczoraj wieczorem?? Albo ze kolezanka z pracy powie - Ach, jak ci ladnie... w tej perudze!
Truizmem jest twierdzic, ze lepiej byc zdrowym, bogatym, mlodym i silnym, jednak
nie umiemy chyba stawac sie powoli mniej zdrowymi, silnymi, nie przejmowac sie
przyszloscia i w ogole - bialy czlowiek nie umie cieszyc sie chwila, ktora trwa
- za mlodu martwi sie o przyszlosc, na starosc tylko wspomina przeszlosc.
Wiadomo - lepiej zalowac za grzechy niz za to, ze nie ma czego zalowac, ale...
jak wiadomo kazdy kij ma dwa konce - to ile koncow ma 3 i pol kija?
Nie lepiej byloby ten czas, spedzony na tych syzyfowych w koncu wysilkach
poswiecic czynnosciom, po ktorych wzbogaca sie wewnetrznie i co pozostanie do
konca zycia? Nidy nie zwracalem uwagi na kobiety nienagannie wygladajace, zwykle
okazywalo sie, ze to byl tylko wyglad - nic w srodku, choc musze przyznac, ze sa
wyjatki. Kiedys polubilem dziewczyne z pracy po tym, jak na angielskim trzeba
bylo wydawac wlasne opinie, opisywac zyciorys, okazalo sie, ze pojechala z
glupia frant do Afryki Poludniowej, na luzno rzucone zaproszenie kolegi, ze jest
pozytywnie zakrecona, ze oprocz perfect angielskiego zna tez holenderski, ze
studiowala budowle wodne, ze mieszkala w obcym kraju dwa lata sama w dzielnicy,
gdzie nozownicy byli na porzadku dziennym i nocnym, ze najlepszym jej kumplem
byl kolorowy homo, ze... a w pracy to byla cicha myszka...no, na szczescie
znalazla doceniajacego ja chlopa, tak jak chciala, co prawda obcokrajowca, ale
jest szczesliwa, mimo nierewelacyjnego wygladu, co do ktorego miala uwagi od jej
owczesnego szefa (sic!)

3. Jestem troche ograniczony umyslowo, bo glowe sobie lamie, skad sie biora
naturalne tendencje czlowieka do zbierania sie w kasty, kliki, grupy, co samo w
sobie nie jest naganne, ale zaraz po tym zaczyna sie porownywanie,
przesladowanie i wykluczanie z danej paczki - po co? Polecam film: Władcy much, ten oryginalny, choc rysunkowi Wlatcy móch są tez obledni, Czesio lubi Czesia.


O ile za czasow prehistorycznych mialo to jakies uzasadnienie, wiadomo, razem
latwiej bylo przetrwac zime, zagonic mamuta do pulapki czy zdobyc nowe pola
jagod do zbierania, ale teraz? Dlaczego ludzie nie lubia sie uczyc czegos
nowego, przeciez dziecko bawiac uczy sie najwiecej, nigdy pozniej nie osiagamy
takiej szybkosci uczenia jak za dzieciecych czasow. Jakos w dziecku szybko
zabija sie ciekawosc swiata zinstytucjonalizowaną, skostnialą szkolą, nikt
nikogo nie uczy myslenia, wyciagania wnioskow, dawania sobie rady w zyciu,
rozwiazan zastepczych, jesli glowne zawioda, tego, ze razem dzialajac jest
latwiej, jak sie dogadywac, a tylko formulek, definicji, z ktorych nikt niczego
nie moze wymozdzyc dla siebie. No tak, powinno sie tez uczyc w szkole, jak sie
nie dawac nabijac w butelke, nie byc oszukanym, zapedzonym w sytucje z jednym,
niekorzystnym wyjsciem, ale jak nazwac taki przedmiot? Juz nie mowie o tym, ze
uczy sie mitochondriow i eugleny zielonej, ale nie: jak zapobiec ciazy i w
zwiazku z tym nie dawac faktom zaistnialym kierowac swoim zyciem, i wcale -
gdzie dokladnie jest sledziona i jak odroznic lechtaczke od pochwy (nota bene -
zupelnie nieszczegolnie trafione nazwy).
Najgorsze jest to, ze zauwaza sie prymitywne zachowania - ja je nazywam
'podsiebierne', zawistne i urazone ambicje u teoretycznie najtezszych umyslow,
naukowcow, czy to w zwyrodnialym srodowisku nauki polskiej, czy obcej - ciagle
cos slychac o jakichs aferkach, wiekszych lub mniejszych, a zaczyna sie to od
faworyzowania lub nielubienia poszczegolnych uczniow od szkoly podstawowej.O
politykach nie wspomne, bo dla mnie to targowisko proznosci, ambicyjek,
kastowosci i w ogole jest ponizej poziomu zainteresowania. Czemu czlowiek, mimo
ze wie co jest dobre, poprawne, korzystne, dziala tak samo jak za jaskiniowca?
Juz obserwujac sobie pewne zjawiska, glownie w internecie, mozna zauwazyc, jak
ludzie wylaza ze swoich masek, kiedy tylko poczuja, ze sa bezkarni, anonimowi.
Po co kogos wyzywac od ostatnich? Czy temu komus ulzy jak nabluzga na drugiego,
albo wie, ze sprawi komus przykrosc, zdenerwuje, zepsuje dzien? Chore to
wszystko, jak dla mnie. Uwazam, ze jesli komus sie nie udalo zablysnac tu i tam,
nie trzeba go pograzac opiniami, docinkami, arbitralnie ferowanymi wyrokami co
do jego kondycji umyslowej, facjaty, figury tudziez niedostatkami owych,
milczenie i ewentualne usuwanie komentarzy ponizej uznanego przez siebie poziomu
minimalnego to chyba najlepsze co mozna zrobic. Jak ktos nie jest zbyt bystry,
to pyskowka z nim i tak niczego go nie nauczy, sposobu na zmiane jego stanu
umyslu jeszcze chyba nie wymyslono. Kurcze, jesli dyskutujesz z idiota, zastanow
sie, czy on nie robi tego samego :)

4. Kiedys nawet Janda mogla byc obiektem kpin, bo chodzila odpicowana na rozowo,
przesadnie umalowana, w kozaczkach i td, a dlaczego? Bo jej synowie, wowczas
mali bardzo, ja o to prosili, bo chcieli, zeby mama byla 'ladna' tak jak im sie
podobalo, a ona uznala, ze dzieci sa wazniejsze niz opinia publiczna i nic sobie
z tej ostatniej nie robila. I co - komentarz 'pustak' bylby tu na miejscu?
Kiedys spotkalem sie z wyjasnieniem islamskiego ubioru - owe biale dla mezczyzn,
czarne dla kobiet w krajach arabskich stroje, jednakowe dla wszystkich, maja byc
po to, zeby nie oceniac czlowieka po ubraniu, nie szufladkowac go - bizneswomen,
smieciarz, ksiaze, klasa srednia, zanim nie zacznie sie z nim rozmawiac i dowie
sie czy jest inteligentny, czy glupi, zgrabna to byla interpretacja, nie powiem,
co nie znaczy, ze nie widze wszystkich zwyrodnien islamu, zwlaszcza jesli o
pozycje kobiet chodzi. Swoja droga, dlaczego to nigdzie faceci nie nosza okryc
twarzy, no moze poza zolnierzami yakuzy, podejrzewam, ze dlatego, ze jest to po
prostu niewygodne. I dlaczego nie maja cellulitu? Bo jest brzydki.


Wiadomo: idea jest jak latarnia morska - nalezy do niej dazyc, ale idiota jest
ten kto na niej rozbije statek, takie zycie i w ogole...