środa, 19 grudnia 2012

Wojciech Mlynarski 'Najpiekniejszy list milosny'

Najpiękniejszy list miłosny
(sł. Wojciech Młynarski)

Ogromnie miła piosenkarka,
gwiazdeczka estradowej wiosny,
wrąbawszy brizol na pieczarkach,
zaczęła czytać list miłosny.
Ktoś sypnął na papieru szafir
literek drobny mak,
list "perła epistolografii"
się prezentował tak:
"Piszę do Pani... Trzebaż więcej?
Piszę do Pani z tremą wielką,
bo jestem Pani ulubieńcem,
a Pani moją wielbicielką...
Miłością nie ja jeden płonę,
choć może to szczegóła drobna,
gość w naszym bloku leje żonę,
bo jest do Pani niepodobna...
Znów Panią nadał trzeci program
i znowóż byłem w siódmym niebie,
nie proszę Pani o autograf,
ale o kilka słów od siebie,
o kilka zdań nierozwiniętych
niby jaśminu pączek świeży,
ja wtedy będę wniebowzięty,
nazwisko moje: Gondol, imię: Jerzy...".

Na stole ciepła coca-cola
swą chłodną świetność wspominała,
gdy piosenkarka od Gondola
Jerzego list mi pokazała,
a śmiała z niego się perliście,
aż tchu jej było brak,
więc perle młodych wokalistek
odpowiedziałem tak:
"Gwiazdeczko estradowej wiosny,
wzruszenie mnie za gardło chwyta,
to najpiękniejszy list miłosny,
jaki zdarzyło mi się czytać...
Jeśli za sławą tęsknisz wielką
i powodzenia chęcią pałasz,
bądź tego pana "wielbicielką",
bez niego, miła, nic nie zdziałasz!
Dziś jeszcze liść ze sławy wieńca
uszczknij i wyślij do człowieka,
i wyślij go do "ulubieńca",
który z nadzieją ciągle czeka
na kilka zdań nierozwiniętych
niby jaśminu pączek świeży...
Niech się uśmiechnie "wniebowzięty"
nazwisko jego: Gondol, imię: Jerzy,
i niech w szczęsliwy los uwierzy!
Gondol Jerzy znad Wisły...".

czwartek, 22 listopada 2012

O poprawianiu - apel do blogerów

Jeśli jesteś osobą wrażliwą, delikatną, kruchą psychicznie - nie czytaj dalej. Bo to tekst, gdzie bałwan z wybujałym ego kosi bez litości mieczem, stojąc po kostki we krwi niewinnych dzieciątek.

Tak, jestem poprawiaczem, małym, knującym ludzikiem, który chce przejść do historii i być zaproszony na taki, nie przymierzając, Blog Forum Gdańsk, i żeby mu przygotowali koszulkę z nadrukiem: ten gość kiedyś poprawil Seg (jej nie ma co poprawiać, ona pisze poprawnie [wiadomość z ostatniej chwili: udało się! udało się!]), zawistnym, ciasnym, drobnomiasteczkowym bucem, niewyżytym nauczycielem polskiego z podstawówki, niewyluzowanym upierdliwcem, który nie ma nic innego do powiedzenia, jak tylko wytknąć nieistotne dla całego przekazu literówki. O niczym innym nie marzę!

Blogerze! Robisz w słowie, jest to twoje narzędzie, warsztat, to jest oceniane przez czytelników, różnych czytelników, zarówno profesorów, jak i niedoszłych maturzystów. Weź włóż odrobinę wysiłku w sprawdzenie tego, co napisałeś! Jeśli masz wątpliwości - zasiegnij języka, jeśli ci ktoś w komencie zwróci uwagę, że masz błąd - popraw go, a koment skasuj i sprawa zalatwiona.

Wyobraźmy sobie piekną, malowniczą drogę, gładką, z widokami po bokach, niespecjalnie zatłoczoną, na tyle prostą, że można rozejrzeć się, popodziwiać piękno tego świata. Bez zarzutu technicznie, sama przyjemność nią jechać. I nagle garb, dziura, wybój, koło pogięte, powietrze schodzi, kapcia trza zmieniać, śruby nie chcą się odkręcić, trzeba pożyczać podnośnik machając do innych, koło wymienione, jedziemy dalej. Co zapamiętamy z tej drogi? Widoki? Miłą atmosferę? Doznania? Nie! Zapamiętamy, że jakaś cholerna dziura spowodowała opóźnienie w podróży!

Albo: jemy doskonałą smakowo potrawę, wyrafinowaną, ładnie podaną, nie trzeba było się narobić, długo naczekać, płacić (bo to kolacyjka slużbowa) i nagle zgrzyt, piasek, szkliwo, łamiemy kawalek zęba. Jakie wrażenie zapamiętamy z tego posiłku? To ostatnie!

Czytuję blogi, nawet sporo. Bywa, że myśl przednia, refleksje wspaniałe, wrażenie: sam bym tego nie ujął lepiej, warto zapamietać, a tu nagle - zgrzyt - babol, źle odmieniony wyraz, nie ten przypadek, 'nie' napisane osobno zamiast razem, bo literówkę da się jakoś strawić, braki w przecinkach jeszcze takiego zgrzytu nie staniowią. Uwaguję. Poprawiam beznamiętnie, bez żadnych złych intencji, chcę, aby następny czytelnik już tego zgrzytu nie zaznał, żeby świat był lepszy, poprawny, doskonalszy.  I o ile poprawiam bez uczuć, to to, co po tym następuje, już uczucia pewne budzi.
Jest wiele reakcji, od spodziewanej - poprawienia, podziękowania, badź żartobliwego: - a niech zostanie, dla potomności - do wyzwania od hejterów, że złośliwie, że sie wywyższam, że nie mam nic innego do powiedzenia, poza poprawianiem nieustannym, że musiałem wstać lewą nogą, żebym wyluzował itd itp.
Nie muszę chyba wspominać, że nie ma czego szukać u kogoś, komu wybujałe ego każe traktować beznamiętne pokazanie tego, że zrobił błąd (jak śmie mnie poprawiać! a kto mu dał prawo!) jak zamach na jego istotę, jego wykształcenie, jego refleksje, jego życie całe.
To wlaśnie reakcje obrażonego autora pokazują, jakim czlowiekiem jest - czy kimś z dystansem, który potrafi po męsku (sorka, jestem meską szowinistyczną knurzycą) przyjać słuszną uwagę (jak nie mam racji lub nie jestem pewien - nie zabieram głosu) na klatę, zapamiętać i nie błądzić więcej, czy kimś, kto ma z tym jakiś problem. Jak ma - pożegnamy się, mało to frustratów chodzi po świecie, może nawet utalentowanych, może interesujących, ale kto z nimi ma ochotę wejść w bliższe relacje, choćby tylko intelektualne? Bo ja nie!

Blogerze, pomyśl o tym, że twój brat, syn, córka (sprawdzić, czy nie ksiądz) może przeczytać twój blog, zapamietać zbitek niepoprawnych słów, użyć tego w pracy maturalnej np. i dostać ocenę niżej! Chyba nie chcesz mieć zmarnowanej kariery jego na sumieniu, bo nie dostanie się na wymarzone studia, nie znajdzie upatrzonej pracy, będzie sie błąkał o chlebie i wodzie, żebrząc pod mostem.

Są też ciekawostki, kiedyś, na zwrócenie uwagi, ze MI nie stawia sie na początku zdania, a tylko po czasownikach i partykułach, dostałem odpowiedź, że specjalnie ten ktoś tak robi, bo strasznie denerwuje go odwrotny błąd - używanie 'mnie' po czasownikach właśnie. No, zagwozdka dla mego prostego umysłu... z tego powodu, że denerwuje inny błąd - robi się drugi... Nobotak!

Swoją drogą zastanawia fakt, że w tekście piętnującym błędy innych, po zwróceniu uwagi na błąd autora notki - ten bagatelizuje go, twierdzi, że to takie niewinne przekręcenie, jego własny błąd go nie razi, bo to jego sposób wyrażania myśli jest dobry, a grzmi na innych! To na pewno ta tradycja chrześcijańska, zawsze jest to powiedzonko o źdźble w oku innych i belce w swoim. Autorze! - nie 'polonizuj' ze mną, skoro wiem, że mam rację!

Nie mówię tu o licentia poetica, jak segrittowe 'podrurze', czy: 'oborze!', jeśli wyłapię w charakterze bloga, że to świadomy środek - nie uwaguję, jak jestem niepewny - pytam, choć czasem link do kontaktu z autorem mi nie działa, o wiele lepiej, jeśli email autora jest jawny, do przepisania.

Blogerze! Czytelnik poświęca twemu tekstowi swój czas, chce uczty, doznań, a jak tu odczuwać przyjemność w arii z jedną fałszywą nutą albo obcując z arcydziełem z rozmazanym fragmentem obrazu? Co innego specjalna deformacja rzeczywistości,  przemyślana, w koncepcji dzieła od początku. Morznaby oczywisće pisadź nie poprawnie, specyalnje, ale czyrz to nieobraca ówagi Czytelnika ot meritóm sprawy?
Dupa tam. A tak naprawdę wkurza mnie, że jak komuś wytknąć błąd, to ten zamiast się do tego przyznać, przyswoić, poprawić, nigdy więcej tego nie robić, próbuje dorobić do tego ideologię i zastosować marną socjotechnikę pt. 'A ty masz krzywą gębę i nie będę cię słuchał'.

W tym ostrym tekście zostały specjalnie popełnione błędy, specjalnie dla takich poprawiaczy jak ja. Do dzieła!

Mimo wszystko życzliwy światu zgryźliwy zrzęda

sobota, 10 listopada 2012

a kiedy przyjdzie, przyjdzie po mnie zegarmistrz swiatla


Tytul bezwstydnie sciagnalem, zreszta pomysl tez, z bloga. Pozdrawiam Ceress. Dzis bedzie o smierci. Bo o smierci nie powinni sie madrowac starsi, ale wlasnie ci w kwiecie wieku. (hihi, to niby o mnie) No bo jest tak - albo jestesmy my i nie ma smierci, albo jest smierc i nie ma nas. I dlatego sie nie boje, bo niby czego. O wiele bardziej nalezy sie bac lapiduchow, jak juz bedziesz niezdolny do decydowania o wlasnym ciele, te barany beda cie utrzymywac przy zyciu, ze strachu, ze ktos ich, byc moze, oskarzy o nierobienie wszystkiego co w ich mocy, zeby klient w wieku jak najbardziej nadajacym sie do smierci nie zszedl byl. Idiotyzm. Ja tam chcialbym odejsc albo swiadomie, w jakims milym momencie zycia (tu tylko moge sie zastanowic, ze traume moze miec partnerka) albo we snie. Smierc jest procesem tak naturalnym jak i narodziny, bo kazde jedne koncza sie drugim. Jakby nie bylo smierci to o ho ho ho. Same plagi by byly. Przeludnienie, brak harmonii, brak rozwoju, postepu, czegokolwiek, wiec jak juz na swiecie jest tak madrze urzadzone, ze smierc jest, to tak ma byc. Ja sie juz swoje nazylem, oczywiscie, wypomnicie mi te slowa, jak juz bede trzymajacym sie kurczowo zycia schorowanym i niemajacym zbyt wielu przyjemnosci w zyciu staruszeczkiem, ale w kazdym razie czlek sie troche nazyl.  W porownaniu np. z innymi, ktorzy juz nie zyja, bo w wieku od 0 do biezacego wieku twego pomarli sobie spokojnie lub nie. Dlatego jezdze szybko motocyklem, samochodem, nie dbam przesadnie o bezpieczenstwo, wychodzac z zalozenia, ze natura jest madra i glupie osobniki po prostu eliminuje. Zawsze staralem sie byc madry i dobry, co nie znaczy, ze mi wyszlo, ale takie podskorne dazenie pozostalo. I na razie jeszcze zyje - wiec wniosek nasuwa sie sam. Gorzej, ze zyje jeszcze wielu innych lajdakow, oszustow, obibokow i ludzi udajacych ewolucje. Mozna by oczywiscie tu przytoczyc jakies przyslowia ludowe typu drzewo, dom, syn (przypadkowo sie udalo, nawet caly las, dom wlasnymi recami, syn tez udatny) ale to nie o tym mialo byc. Na straszeniu dobrze zarabiaja wszystkie towarzystwa ubezpieczeniowe, w sumie to podswiadomy przekaz straszacy jest w kazdej prawie reklamie - jak nie kupisz ... to bedziesz niemodny, odrzucony, wysmiewany, nieatrakcyjny, nie znajdziesz chopa, pracy, bedziesz malo zarabial, nie bedziesz mial spokojnej starosci... Borzebron przed spokojna staroscia, co to, mam siedziec w oknie domu starcow i liczyc wroble, co przelatuja?


Tez ta cala mecyja z grobami, pamietaniem, lampkami, pozytywkami... A na cholere to komu? Jak juz umrze to nieboszczykowi jak kadzidlo potrzebne, a zyjacy niech sie zajma wlasnymi sprawami, bo problemow maja zawsze po kokardy. Nie znam nikogo, kto moglby powiedziec, ze nie ma problemow, a niektorzy, zwlaszcza w starszym wieku, sporo czasu spedzaja na cmentarnych alejkach. To, ze sie kogos kochalo nie poznamy po najwiekszym grobowcu czy najladniejszych tujach na cmentarzu, tylko w tym, jak sie go wspomina, wez wiec zrob cos, zeby i ciebie dobrze i czesto wspominali zyjacy i ty wspominaj cieplo tych zmarlych, ktorzy na to zasluguja. O zlych nie ma co wspominac, chyba ze dla przestrogi. Poza tym to przeciez straszny wstyd byc najbogatszym materialnie na cmentarzu. Oczywiscie, zaraz sie znajdzie jakis Tewje Mleczarz z okrzykiem: Tradition! Ale czy akurat ta tradycja nie jest dla nas balastem, ktory targamy zamiast obiektywnie oceniac terazniejsze zycie?

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=Vd7dJvP0K6M

A tak poza tym to lubie cmentarze, zwlaszcza, ze dane mi bylo wyrastac w miescie, gdzie jest jeden z najwiekszych w Europie. Kazdy, zwlaszcza na obczyznie, mowi co nieco o ludziach, glownie tych zyjacych. Mozna sobie popatrzec na styl, nazwiska, okazalosc, roslinnosc. To stanowi charakter, co nie znaczy, ze ja bym chcial lezec tam gdzies, szczegolnie. Wali mnie to. Nigdy zas nie mialem powazania do materialnych pomnikow czegokolwiek, poza pomnikami przyrody, ktore jako jedyne nie sa symbolem czyichs pokreconych idei. Jesli o mnie idzie, to oddawanie czesci zmarlym to jakis dziwny obyczaj. Czlowiek jest czlowiekiem, nie wierze, ze zawsze byl idealny, pewnie sklamal, moze zdradzil, moze zachowal sie pare razy jak swinia i tego jego smierc nie zmieni, wiec cala ta balwochwalcza otoczka wobec 'tych co za ojczyzne zycie oddali' jest do bani, nie kupuje jej.

sobota, 29 września 2012

Male zaskoczki

Scenka na dworcu w Gdansku, jeden tor na peronie ogrodzony siatkowym plotem, zapowiedz, ze pociag taki a taki wjezdza na tor przy tym peronie. Najpierw przejechal traktor- koparka, powoli, a potem tylem wywrotka, a pociag dlugo, dlugo pozniej, z tej wlasciwej juz strony. (Z poziomu lawki nie bylo widac, ze nie ma torow.)

czwartek, 23 sierpnia 2012

Co jest na rzeczy...

Na rzeczy sa slady. Zwlaszcza na uzywanej. Preferuje uzywane, oczywiscie nie buty, ani zadne inne takie, ale juz samochody - owszem. Dlaczego to ja mam byc tym, ktory w momencie wyjechania z salonu samochodowego traci w pare sekund 1/3 wartosci pojazdu, na ktore trzeba ciezko zapracowac? Poza tym, dlaczego to ja mam sie palowac z wszelkimi, nieudowodnionymi naukowa koniecznoscia, przegladami, wymianami plynow w serwisie autoryzowanym, w ktorym wszelkie uslugi sa co najmniej dwukrotnie drozsze? Jak mowi nauka o niezawodnosci urzadzen - wszelkie wady ukryte wychodza w czasie poczatkowej eksploatacji maszyny, potem to sie uspokaja, by na koniec zycia nakladaly sie wszelkie mozliwe luzy powstale podczas calego okresu amortyzacji, az naprawa staje sie nieoplacalna. A takie ksiazki - uwielbiam czytac ksiazki, ktore mialy poprzednigo wlasciciela, jakies dedykacje, zagiete rogi, uwagi na marginesach, czasem mocno wnikliwe...
Kazdy przedmiot, mimo poczatkowego wygladu standardowego nabiera cech indywidualnych wlasnie przez jego uzywanie - te ryski, plamki, wlasne naklejki, osobiste tla, wytarcia - tylko tak jestesmy w stanie odroznic nasz telefon, samochod od drugiego, takiej samej marki i modelu... Z jednej strony, staramy sie zbytnio nie wyrozniac, dazac do posiadania rzeczy takich jak inni, a jednoczesnie mania tuningowania, ozdabiania, podkreslania naszej indywidualnosci wylazi z nas na kazdym kroku.
Rzeczy przez slady mowia o swojej historii, mozna sie wsluchac, mozna odrzucic, udac sie do sklepu i oddac sie lansowanej przez srodki masowego przykazu manii zakupow, nowosci, niekoniecznie lepszej od tego starego modelu. Wiele jest takich przykladow, chocby np. w modelach telefonow firmy naszych, przez Baltyk, sasiadow, poslugujacych sie jezykiem z grupy ugro-finskich, na N. Kiedys byla np. w menu funkcja tymczasowego aktywowania profilu sciszonego, sam sie przelaczal na glosny. A teraz? Zanikla. W zadnym z nowszych modeli jej nie ma. I juz. Nowsze, lepsze jest wrogiem dobrego.
Przyzwyczailismy sie, ze nowe rzeczy sa coraz mniej trwale, co ma gleboki sens, w skrocie mniej wiecej taki, ze wydajemy pieniadze, ktorych nie mamy, na rzeczy, ktorych tak naprawde nie potrzebujemy, zeby zaimponowac ludziom, ktorych nie lubimy. Ja osobiscie staram sie tak nie robic, ale czasem korci, oj korci... :P
Gdyby rzeczy sie nie zuzywaly coraz szybciej, nasza gospodarke czekalaby stagnacja, deflacja, bezrobocie, ruina, choroba, smierc albo cos jeszcze gorszego. Pewnie wtedy ludzi nie stac byloby na kupowanie komputerow coraz szybszych, wiekszych, z coraz bardziej skomplikowanym oprogramowaniem, na ktorych powoli nikt sie tak naprawde nie zna, musieliby z glodu ograniczyc diete, zaczac hodowac warzywa na kazdym skrawku ziemi, np. na dachach i swiat stanalby na glowie - jedynym powszechnym i dostepnym srodkiem lokomocji bylby rower (kryzys naftowy, gazowy i lupkowy). Wiecie, ze teraz mlodzi nie wiedza jak zrobic twarog z mleka zsiadlego domowym sposobem? Dzieci mysla, ze mleko powstaje w fabryce, tak jak kokokola... I co z tymi wspanialymi SUVami, vanami, terenowkami, ktore w zyciu nie widzialy blota? Teraz juz wszyscy wiedza, ze wlasciciel Hummera ma pewne problemy....
Pogon za nowoscia, bezrefleksyjna, to cos jak instynkt lemingow - gnaja, gnaja, gnaja, bo wszyscy gnaja. Ktos kiedys zadal pytanie, jaka rzecz wywarla najwiekszy wplyw na zycie ludzi w ostatnim wieku - okazalo sie, ze samochod. Nie ten osobowy, choc to tez, ale mozliwosc latwego i szybkiego przewiezienia szybko psujacej sie zywnosci do miast - mozliwosc oddalenia miejsca wytworzenia jedzenia od miejsca jego konsumpcji. I co z mitami wolnosci, swobody, mozliwosci, jakie daje na wlasny pojazd? Przeszlo chyba na motocykle. Ciekawe, kiedys motocyklami jezdzili mlodsi, ktorych nie stac bylo na samochod, a teraz... co kask zdejmie to siwy leb, samochod, wcale nie byle jaki, w garazu, a motocykl do przejazdzek od swieta, dodajmy - motocykl czasem drozszy od zupelnie niezlego samochodu, dodac nalezy kombinezon, kask, rekawice, buty, pas na nerki, sakwy albo kufry i mozna wydawac duzo wiecej na swoje hobby niz na powszedni i bez polotu czterokolowiec.
Wsrod filozofujacych inteligentow panuje modna pogarda dla rzeczy doczesnych, ale nie oszukujmy sie, gdybysmy dziecku nie dali zadnych zabawek nie rozwineloby sie prawidlowo, poslugujac sie tylko abstrakcjami. Niektorzy z tych zabawek nigdy nie wyrastaja, i to obu plci sie tyczy ta uwaga, choc tych w spodenkach bardziej.

wtorek, 26 czerwca 2012

Depresyjna karpatka na sposób holenderski


Oto cos, co mozna zrobic w czasie porownywalnym do zrobienia budyniu, ciekawe smakowo, dla wybitnie leniwych, jak niespodziewani goscie zadzwonia, ze sa w drodze... dodatkowo niedrogie w sumie
Skoncza sie stresy, ze karpatka nie wyrosnie odpowiednio ksztaltnie, wiec spodziewana depresja ci minie.

bierzemy: krem do karpatki, pare paczek prostokatnych (to wazne) krakersow, gotowa polewe czekoladowa np w opakowaniu prozniowym do wrzucenia do wrzatku czy inna podobnie latwa w przygotowaniu
krem robimy tak jak na przepisie na opakowaniu
blache wykladamy jedna warstwa krakersow, rowno przy sobie, na to krem do karpatki, na to nastepna warstwe krakersow, na wierzch polewe czekoladowa, posypujemy ewentualnie dowolna posypka (kolorowa, czekoladowa, czy inna cholera) i voila!
kroimy, obzeramy sie i chwalimy zrodlo, skad wzielismy tak banalnie prosty przepis.

środa, 6 czerwca 2012

Uczmy dzieci, nie fizyki

Ostatnio mialem okazje przeczytac ciekawy artykul w gazecie pod takim wlasnie tytulem. Zaciekawila mnie koncepcja uczenia dzieci nie dobranych pod wzgledem wiekowym, a pod wzgledem poziomu wiedzy w danej dziedzinie, podzialy bylyby na grupy zainteresowan. Oczywiscie nasuwa sie tu wiele problemow - skad wziac odpowiednia kadre, skoro cale pokolenia zostaly wyksztalcone w obecnym systemie, z nauczycielami wlacznie, jednak jak tak troche pomyslec - to daloby sie przeprowadzic, spojrzmy chociazby na nauke jezyka - sa grupy podzielone bardziej ze wzgledu na zasob wiedzy i umiejetnosci, niz na wiek (mowie o pozaszkolnych kursach i doksztaltach) Mysle, ze wlasnie to jest naturalny sposob nauki. Ilez to talentow zmarnowalo sie w szkole, bo musieli nudzic sie i zniechecac na lekcjach, na ktorych inni z trudem przyswajali (badz nie) wielokrotnie powtarzane wiadomosci, takie, ktore te zdolniachy juz dawno pojely i chcialy wiedziec wiecej... Od razu slysze oponowanie malkontentow - samych nauczonych w dotychczasowym systemie, ze brak nauczycieli, specjalistow, ludzi z pasja... Powoli dokonuja sie zmiany w naszej oswiacie, ale skoro jest internet, moga byc przeciez epodreczniki dostepne online, wyklady, eksperymenty, dyskusje za posrednictwem netu... Tylko problem z baza komputerowa, z tego co wiem wykorzystywana bardzo nieefektywnie.
Przeciez dzieci ucza sie same, z radoscia, byle tylko to bylo przez zabawe. Jesliby dobrze sie czuly, wiedzialy, ze bedzie ciekawie - kto powstrzymalby je przed radosnym udawaniem sie do szkoly ( rany, jak to sielankowo i idealistycznie zabrzmialo, brrr:)
Dotychczasowy system nauki powstal ze dwa wieki temu aby zlikwidowac analfabetyzm i przygotowac robotnikow do pracy. Teraz wyzwania staja przed czlowiekiem zupelnie innego rodzaju - nie chodzi o wykucie slabo dostepnych wiadomosci i wtedy jest sie niby czlowiekiem oswieconym, wyksztalconym, ale o wlasciwe przefiltrowanie nadmiaru informacji, bodzcow, smiecia wszelkiego rodzaju i umiejetnosc wyszukania w tym calym chlamie tego, co bedzie przydatne, praktyczne, dajace zysk, chociazby materialny. Jak wtedy mogloby wygladac spoleczenstwo? Wizjonerzy maja wyobraznie, ktora byc moze umialaby opisac nowa sytuacje i przewidziec zjawiska z tym zwiazane, byc moze taka rewolucja moglaby byc naszym wkladem w historie ludzkosci... takie tam sny o potedze, skoro nie potrafimy jako nacja myslec i dzialac efektywnie zbiorowo -  moze nasze zdolnosci do jednorazowych akcji i poswiecenie sie w ramach rewolucji zaowocuja know-how w tej dziedzinie wiedzy - w sumie nie wymagajacej niewyobrazalnych nakladow na surowce, inwestycje, baze materialna.... Ja, naiwny jak pijane dziecko we mgle, wierze skrycie w potege rozumu ludzkiego, ostatnio cos niewiele dajacego o sobie znac w zyciu publicznym swiata.

wtorek, 7 lutego 2012

Panama


wyskoczylem na weekend do Panamy...
po raz pierwszy, w samolocie linii Condor, z Frankfurtu do Panamy, z miedzyladowaniem na Santo Domingo w Dominikanie, obejrzalem filmik instruktazowy dla pasazerow z zainteresowaniem! Do filmiku wykorzystano sobowtory slawnych ludzi, wiec jak stewardessa mowila cos o bagazu, to w kadr weszla Paris Hilton, Jak bylo o nieuzywaniu sprzetu elektronicznego - Elvis musial przestac spiewac i sciagnac sluchawki, jak opadaly maski tlenowe - Marilyn Monore musiala najpierw zalozyc maske sobie, a potem - siedzacej obok swojej miniaturze w wieku dzieciecym, jak Indianin zaczal palic fajke pokoju, to Old Shatterhand pokazal mu znak o zakazie palenia, a na koniec, przy ladowaniu, Armstrong odsunal rolete w oknie i powiedzial cos o kroku w przyszlosc. W magazynie linii byl reportaz o realizacji tego filmiku, maja sie rzeczywiscie czym pochwalic, to naprawde przykuwalo uwage i przez zabawe - uczylo.
tu jest link, polecam : http://www.youtube.com/watch?v=g8hH74vcqaA
Na lotnisku - pare godzin czekania nie wiadomo na co - mieli mnie w wykazie, chcieli jakas wize, nie rozumiem do czego bylem ja im tam potrzebny, nikt porzadnie nie gadal po angielsku - co dziwne, w koncu pracuja na imigracyjnym na lotnisku!


Po drodze krajobrazy jak w Malezji - bananowce, wilgoc, gory, autostrada jak w Polsce - platna i z takimi dziurami na srodku, ze poczulem sie od razu jakos bardziej swojsko - podobno droge zbudowali nie dalej jak 5 lat temu tuz przed wyborami. Kraj niewielki, gesto zaludniony, szerokosc - 20-40 km, dlugosc okolo 200, ale gory ma duzo lepsze niz nasze - najwyzszy szczyt to okolo 3,5 km npm
Tylko ci, co kosili trawe w rowach, oprocz takich jak nasze podkaszarek, mieli tez i uzywali maczet! Podobno Panama jest druga potega bankowa na swiecie, tuz po Szwajcarii, ale szybko ja goni, bo nie ma zadnych umow o udostepnianie danych klientow - czyli to idealne miejsce dla mafii i innych bossow do przechowywania i prania brudnych pieniedzy, poza tym Panama to takze jedna z najpopularniejszych tanich bander...
W Panamie posluguja sie rownolegle amerykanskimi dolarami, w zasadzie jako banknoty widzialem tylko dolary, i ichnia waluta - balboa, jako reszte dostalem cwiercdolarowke i rownowartosc balboa - mialy nawet te same wymiary.

A to sa motocykle policyjne, zatrzymali nas po drodze, nawet jedna policjantka to kobieta byla...
Z ciekawostek zaczerpnietych z wikipedii: to kraj, w ktorym przyrost naturalny oscyluje w okolicy 20 promili, a 30% ludnosci nie przekroczylo 14 lat zycia.