sobota, 27 września 2014

RPA, Richards Bay, relacja

Jako ze skadinad wiem, ze obserwatorem mojego skromnego bloga jest blondynka z RPA, trza oddac hold krajance i grzechem ciezkim byloby nie podzielic sie relacja z podrozy.
RPA to najbogatszy kraj Afryki, gospodarz niedawnych mistrzostw swiata czy olimpiady :)  (nie wiem, nie znam sie, nie kibicuje).
Na wszystkich banknotach figuruje najwieksza osobowosc tego kraju, Mandela, na rewersach najpopularniejsze egzotyczne zwierzeta Afryki:






Podroz jak podroz - samolot, przesiadki, te sprawy, potem busikiem z Durbanu do Richards Bay z nowa zmiana zalogi hinduska na blizniaczy statek dwie godzinki samochodem, w drodze postoj przy Imigration.










Na parkingu bylismy jedynymi bialymi i miedzianymi (Hindusi)












Drogi maja w miare dobre, ziemie bardzo czerwona pod spodem, lasy, busz, pola


Widoki niezle, bo za oknem samochodu lany trzciny cukrowej, afrykanskie okragle domki z pokryciem z trzciny jak z 'Pierwszej Czytanki', rzeki, gorki, ciezarowki, motocykle, dostawczaki z ludzmi na pace (w Europie nie do pomyslenia).








 Praca jak praca, a potem radocha - czekanie na samolot powrotny dwa dni, bo cena przebukowania przekraczala cene biletu pierwotnego.
Ruszylismy z kolega zwiedzac okolice per pedes.
Plaza z troche innym piaskiem, takim bardziej zoltym, udalo mi sie znalezc na plazy wegiel kamienny (taki wegielek z zaokraglonymi przez fale brzegami, pewnie wylecial z ladowni jakiegos masowca) i lekko uszkodzona muszle, dosc duza,  na horyzoncie w tle wrak osiadlego na mieliznie kadluba, dalo sie nawet przeczytac nazwe statku: Smart, no to chyba az taki cwany to on nie byl, skoro ugrzazl.




  To ten wrak 'Smarta'



Napisy w kilku jezykach, ze zabrania sie plywac, choc surfingowcy w piankach plywali, chcialem po raz pierwszy zanurzyc swe grzeszne cialo w Oceanie Indyjskim, ale za zimna woda byla i wycofalem sie rakiem. Dziwne uczucie - w srodku zimy (tutejszej) nadal jest dwadziescia pare stopni, choc dzien w porownaniu z naszym (u nas lato) w tym samym czasie krociutki - o 16.00 juz bylo ciemno. Slonce na niebie idzie w druga strone, przez kierunek polnocny o 12 w poludnie, woda ma wir w druga strone, jak oproznia sie wanne)
Hotel niezly, z glownie czarna zaloga, mieli ich chyba za duzo, bo sporo bylo kelnerow jak na znikomy ruch w tym okresie.

 W hotelowym baseniku zobaczylem cos dla mnie nowego - urzadzenie przyklejone podcisnieniem do scianek basenu i wciagajace porastajace powierchnie scianek glony, foto w zalaczeniu, lazilo sobie losowo po calym basenie, jak zwierzak jaki.

Po spenetrowaniu okolicznej roslinnosci trafilismy do centrum handlowego, gdzie nabylem droga kupna tanie breloczki w ksztalcie Afryki w kolorach narodowych RPA i pamiatke w moim stylu: prostownik do ladowania akumulatorow z lombardu, od mowiacych afrikanerskim Udalo mi sie utargowac rownowartosc 20 PLN, wiec niemozebnie zadowolony bylem, u nas na Alledrogo byly drozsze plus przesylka. Sepilem sie jeszcze na poreczne mierniki (elektryczne) kieszonkowe, ale stwierdzilem, ze sam  prostownik to juz bedzie fajna pamiatka. Stary mi sie spalil (uzwojenie pierwotne poszlo z dymem) Po drodze widzielismy handlujacych figurkami tubylcow - niektore rzezby bardzo ladne, ale wszystko duze - slonie, zyrafy, Pumba, nakreslone ladna kreska rzezby w drewnie chyba. Nawet nie spytalismy o cene.
Po drodze trafilismy na osobnikow z grona ludnosci tubylczej w postaci dwoch przedstawicieli dziatwy  szkolnej, plci meskiej, mam nadzieje, ze nie wytocza mi sprawy za opublikowanie ich wizerunkow bez zgody ich prawnych opiekunow:

 RPA ma, obok Indii, najwieksza liczbe jezykow urzedowych - 11 (!), napisy byly najczesciej po angielsku, afrykanersku i w jakims miejscowym, nierozpoznanym. Ciekawe, ilu jezykow ucza sie w podstawowce ci nieszczesnicy.
Mignely nam malpy, najpierw bardzo zaczely sie trzasc krzaki, a potem je zobaczylismy: kapucynki chyba i to mlode, bo biegaly w kolko i bawily sie w chowanego, niestety tak daleko, ze na zdjeciu ich nie widac.
Nawiazujac do fauny - jadac autostrada Richards Bay - Durban (po lewej stronie w tym wlasnie kierunku) mozna zobaczyc ferme krokodyli, widac ja z drogi, choc mozna ja zwiedzac z przewodnikiem:
wygrzewaja sie dranie na sloncu, na betonie


Pryroda bardzo egzotyczna, ladnych pare zdjec zrobilismy. Nie mam pojecia co to za rosliny, ale na pewno nie spotkam ich w naszym lesie. (jak ktos wie, niech zapoda nazwy)







parking przy plazy







 troche widac te druty kolczaste




widok z okna hotelu, ptaszory dra dzioby bardzo egzotycznie

Zabudowa glownie willowa, takie przedmiescia. Wiekszosc willi ogrodzona i otoczona drutem kolczastym, jak spytalismy naszego kierowce, czy jest bezpiecznie, mowil, ze w sumie tak, chyba ze ma sie nieszczescie trafic na zlodziei, po to wlasnie jest drut kolczasty i druty pod napieciem.
Ciekawostka, jako ze mam kontakt z Golfami starszej generacji - bardzo popularne sa do niedawna produkowane Golfy 2, przyklad ponizej:
z calkiem juz wspolczesna deska rozdzielcza od nowszego rocznika polo, kierownica oczywiscie z prawej, jako ze ruch lewostronny.

Trafilem tam rowniez na rzecz ciekawa i godna polecenia - kto zgadnie co to za gatunek drzewa? :

Nikt nie zgadnie, bo to jest betonowy maszt telefonii komorkowej z maskujaca korona drzewopodobna, pierwszorzedny pomysl.
Napiecie w sieci - 220V 50 Hz, jak w Europie, chociaz trzeba miec adapter, bo gniazdka maja rozstaw bolcow niepasujacy do niczego - ani do hamerykanckich, ani do europejskich. W hotelach zwykle jedno eurpejskie gnazdko typu niemieckiego SHUKO jest przy biurku i w lazience.

Ceny rzeczy w sklepach ogolnie bardzo umiarkowane, zblizone do tych w Polsce, choc ceny rozmow przez komorke do Polski w porownaniu z Europa horrendalne - 8 PLN za minute, sms - 2 PLN, plus VAT (stan na rok 2014). (Choc skandinad wiem, ze na Ukraine jest 6 PLN)