wtorek, 22 marca 2016

Patriotyzm - dewaluacja



Do refleksji skłoniła mnie uwaga z filmu mego ulubionego reżysera Juliusza Machulskiego pt. Ambassada:
- Patriota? W naszych czasach to słowo się nieco zdewaluowało - czy jakoś tak...
No i to co się dzieje teraz w mediach, po obu stronach wznoszonej z nadgorliwym zapałem barykady ideolo.

Można powiedzieć dosadniej, ale ograniczę się do marnego kolokwializmu: rzygać mi się chce, w sumie już od dziecka, jak słyszę: ojczyzna, na stos rzucić nasz życia los, chwała bohaterom, poświęcić się dla naszej wspólnej sprawy, honor, racja stanu, państwowe święto, walka narodu, wróg ojczyzny, spisek imperialistów, korporacji czy innych wyimaginowanych knujących sił, chcących zawładnąć umysłami Polaków za pomocą broni magnetycznej.




W moim marnym wymiarze patriotyzm to tęsknota do domu, smaku chleba, mglistej i deszczowej pogody, do kumpli, do języka, którym władam najlepiej, i w którym nikt nie musi mi tłumaczyć kawałów. Czyli mały, a nie duży heimat. Zdecydowanie.

Za patriotę uważam kogoś, kto ewidentne chce polepszyć dolę najbliższych mu ludzi słabszych, bezbronnych, z problemami, a naturalnym wydaje się, że są to ludzie najbliżej mieszkający - czyli, niestety, Polacy. Niestety, bo to chyba bardzo niewdzięczna materia okazywania pomocy.

Żeby lepiej zrozumieć, kogo mam na myśli, jako patriotę, to widzę tu postać choćby Roberta Biedronia, który najpierw zawstydził mnie najlepszymi życzeniami dla obejmującego stanowisko obecnego prezydenta, przez grzeczność nie wymienię nazwiska, gdyż uważam, że każdy sposób jest dobry, aby nie przynosić rozgłosu i sławy, choćby i złej, ludziom na to nie zasługującym. I tu jakoś tak samo, w naturalny sposób wyszło, dlaczego to: niestety...

Biedroń to gość najwyższej klasy, urzędnik idealny, przez ocenę jego działań można powiedzieć - zdecydowany, konsekwentny, cierpliwy, przesympatyczny, wyważony i co tam kto jeszcze uważa za godne podziwu cechy u osoby publicznej. Gdyby tacy Biedroniowie byli regułą, a nie odosobnionym wyjątkiem, kto wie, może i mój patriotyzm byłby bardziej Heimatowy niż heimatowy.

Całe życie publiczne kraju, którego mam szczęście/nieszczęście - niepotrzebne skreślić - być obywatelem, już od moich szczenięcych lat robiło wszystko, żeby owo słowo kojarzyło się jak najgorzej.

Najpierw z bezsensownymi apelami, sztandarami, martyrologiami i ukazywaniem sensu bezsensownych śmierci w literaturze i szkole - wybaczcie, mam zdanie na temat śmierci patriotycznej na tyle niepopularne, co niektórych bulwersujące, że były to śmierci bezsensowne, w rodzaju wysyłania napchanych ideologicznie janczarów jako mięsa armatniego dla niedouczonych i z wybujałym ego generałów najpierw Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej, a potem podziemnych.

Potem słowo patriotyzm obrzydziły mi bojówki faszystowskie i skrajnie prawicowe bzdury szerzone przez tych i owych, o jakimś zagrożeniu przez obcych, o czystości i jednorodności państwa polskiego, o scalających wartościach chrześcijańskich (następny porzyg do kwadratu), Polak = katolik itp. kwiatki.



A wg mnie fajnym przejawem patriotyzmu jest np. płacenie najwyższych podatków, robiłbym to z pieśnią na ustach, bo po pierwsze, znaczyłoby to, że bardzo dużo zarabiam, a poza tym, znaczyłoby to, że wiem, że państwo tych moich podatków nie przepierdoli na jakieś chore bzdury, typu oddanie majątku państwowego za kartę rowerową kościołowi, jedynemu słusznemu, poprzez decyzje Komisji Majątkowej, kuriozum w państwie prawa na skalę światową, nie wyda tych pieniędzy na diety skończonych debili, p/osłów, co poniektórych, którzy zamiast zająć się decyzjami mało może popularnymi i niepopulistycznymi, ale zapewniającymi lepszą przyszłość każdemu swojemu obywatelowi, uchwalają kolor pazurów orła, albo uzurpują sobie prawo decydowania za kogoś o możliwości aborcji lub nie, nie biorąc pod uwagę żadnych racjonalnych kryteriów czy badań.

Patriotyzm to, znowu chyba tylko wg mnie, chęć pracy codziennej, u podstaw, wywiązywania się jak najlepszego ze swoich powinności wobec wspólnoty, z którą zamieszkujemy, jednocześnie będąc otwartym na inne wspólnoty, w potrzebie, choćby tych, którzy z jakichś przyczyn opuścili swe miejsca zamieszkania (rzadko robi się to dobrowolnie) i oddali swe losy przypadkowi i dobrej woli ludzi gdzieś tam, licząc na to, że etyka, mądrość i dziedzictwo ich cywilizacji, religii, państwa, prawa, poprzez swych najmądrzejszych przedstawicieli, pomoże im, obcym, ubogim, bezbronnym, innym, którzy nie dali sobie rady z tamtą, znaną od urodzenia, rzeczywistością.

Niech mottem tego wpisu będzie myśl przypisywana Platonowi bodajże:
"Zbyt mądrzy na angażowanie się w politykę są karani rządami głupszych"




czwartek, 3 marca 2016

Mit racjonalnego myślenia

Analizując Wikipedię doszedłem do wniosku, że nawet ateiści, agnostycy czy cykliści i wegetarianie wierzą, nieświadomie, w mity. Natknąłem się mianowicie na hasło: Lista błędów poznawczych.

Linka: https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Lista_błędów_poznawczych

Czego tam nie ma! I w jakiej liczbie!
Od stereotypów społecznych, poprzez błędy w przekonaniach i ocenach prawdopodobieństwa zdarzeń, błędy w zachowaniu i podejmowaniu decyzji, czasami katastrofalne w skutkach.

Z drugiej strony, jak się tak zastanowić, to skoro wiemy, że oko podlega złudzeniom optycznym, dlaczego z góry nie założyć, że również umysł ludzki nie jest wolny od złudzeń i iluzji, jednak jakoś tak odruchowo nie chcemy tak łatwo się pogodzić z tym faktem.

Mamy przekonanie, że należymy do ludzi rozumnych, kierujących się w swym zachowaniu, jakże odmiennie od zwierząt, rozumem, a nie instynktem samozachowawczym czy silnymi emocjami, ba, koronnym argumentem mizoginów jest to, że facet jest zawsze rozsądny, a kobieta emocjonalna, więc tym samym nieco gorsza...

Ale czy na pewno?

Poczytajmy sobie tę naszą wiki - pisząc niniejszy tekst, będę używał wielu błędów poznawczych.

Po pierwsze primo - Efekt potwierdzenia – (nazywany też efektem potwierdzania) tendencja do poszukiwania wyłącznie faktów potwierdzających posiadaną opinię, a nie weryfikujących ją - nie będę przecież szukał faktów na obalenie tez, które postawię.

Po drugie primo - Efekt przywiązania – korzystanie ze zbyt mało różnorodnych źródeł informacji - będę bazował na tym co przeczytałem, zaobserwowałem, usłyszałem i oczywiście słabo zapamiętałem. Żadnych źródeł, przypisów, cytatów, poza wiki.

Po trzecie secundo - Efekt skupienia – błąd w ocenie wynikający ze zwracania nadmiernej uwagi na jeden aspekt i ignorowania innych aspektów. 
Nie dopuszczę do siebie myśli, że są ludzie, którzy nie popełniają błędów poznawczych.

Po czwarte tertio - Efekt statusu quo – tendencja do akceptowania rzeczy takich, jakimi aktualnie są.
Oczywiście nie będę walczył z własnymi błędami poznawczymi, które znam i lubię.

Po piąte quadro - Efekt autorytetu – poleganie wyłącznie na autorytecie. Czyli wiki, albo, pożalsięborze, własnym, gospodarza tego, pożalsięborze, bloga.

Po szóste quinto - Efekt Pollyanny – tendencja do myślenia o rzeczach przyjemnych i poszukiwania pozytywnych aspektów w każdej sytuacji, przy jednoczesnym ignorowaniu aspektów przykrych lub nieprzyjemnych. Będę sobie myślał, że pisząc ten tekst, dostarczę komuś rozrywki, refleksji, że miło spędzi czas, czytając, że zdobędę popularność, sławę i niebotyczne pieniądze, zapiszę się złotemi zgłoskamy na zakurzonych kartach historii i zawładnę światem, a Prezes będzie mnie błagał na klęczkach, żebym poradził, co z tą Polską. Niemożliwe, żeby ktokolwiek był tym tekstem znudzony, poirytowany, uznał go za grafomanię, mentorstwo i stratę czasu. No niemożliwe!

Po siódme niebo - Efekt ślepej plamki – tendencja do niezauważania błędów we własnej ocenie rzeczywistości.
No przecież nie moge się mylić, czyż nie?

Po ósme wtajemniczenie - Efekt zaprzeczania – tendencja do krytycznego weryfikowania informacji, które zaprzeczają dotychczasowym opiniom, przy jednoczesnym bezkrytycznym akceptowaniu informacji, które je potwierdzają.

Po dziewiąte sexto - Efekt wyniku – tendencja do oceniania decyzji na podstawie znanych później ich rezultatów, zamiast na podstawie informacji znanych w momencie podejmowania tych decyzji. 
No przecież wiem z góry, że większość czytelników się ze mną zgodzi... co wiąże się z:
Po dziesiąte 
septo -
Efekt zerowego ryzyka – ocenianie redukcji ryzyka do zera jako bardziej wartościowej niż wynikałoby to z wyceny samego ryzyka. Przecież nie będę się narażał i twierdził czegoś przeciwnego, to zbyt ryzykowne.

Po jedenaste okto - Iluzja wstrząsu – tendencja do przeceniania długości lub intensywności swoich przyszłych stanów emocjonalnych.
Po napisaniu będę się oddawał rozanieleniu, jaki to ja mądry, światły i oczytany jestem przez co najmniej tydzień.

Po dwunaste nono - Selektywna percepcja – tendencja do zaburzania percepcji przez oczekiwania. Oczywiście oczekuję poklasku, mnóstwa entuzjastycznych komentarzy, noszenia na rękach, zaproszenia na Blogforum Gdańsk i otrzymania koszulki - Sensacja! Odkrycie roku!

No i juz poza numeracja, bo nie wiem, jak jest po lacinie po jedenaste:
- Skrzywienie zawodowe – tendencja do oceniania rzeczy z punktu widzenia swojej profesji, z ignorowaniem szerszego punktu widzenia.

nie bez znaczenia będą również:
Złudzenie kontroli – przekonanie o możliwości wpływania na sytuacje, na które w rzeczywistości żadnego wpływu się nie ma
i
Zasada podczepienia – tendencja do robienia czegoś (i wierzenia w coś) dlatego tylko, że wiele osób tak robi. Powiązany z zachowaniem stadnym i modą.

Na razie skończę wymienianie tego całego bałaganu, bo to się robi nudne, dodam tylko od siebie, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo ułomnym jest nasz mózg, rozum i postrzeganie świata. Jak bardzo dajemy sobą manipulować, czasami nawet przez nas samych.

Zacytuję tylko (zasada podczepienia) mojego idola (błąd autorytetu): '...rzadko się zdarza, żeby emocjom nie udało się pokonać intelektu...' Derren Brown

wtorek, 1 marca 2016

Kapsztad w dwa dni. (dużo zdjęć)

Będąc służbowo w Kapsztadzie, przypadek zupełny sprawił, że mogłem wykorzystać dwa popołudnia i piękną pogodę i natrzaskać fotek do znudzenia.

Od razu, żeby wkurzyć czytelników, nadmienię, że jest tam pod koniec lutego późne lato i temperatura oscyluje w okolicach 18 - 23°C, pogoda słoneczna, leciutka bryza chłodząca przed nadmiernym upałem, słowem raj dla turystów z Europy i szukających warunków do byczenia się wczasowiczów.

Mnóstwo Francuzow, Niemców, Kanadyjczyków, Anglików, nawet język polski dawało się słyszeć ze dwa razy w miejscach publiczno-turystycznych.

Największym, rozpoznawalnym, choć nienajciekawszym dla mnie obiektem, był kompleks handlowo-usługowy w dzielnicy portowej o nazwie Waterfront. Były to przede wszystkim stare magazyny na nabrzeżach, zgrabnie przerobione na zamknięta przestrzeń, wypełnioną małymi, średnimi i większymi sklepikami, fastfoodami, restauracjami i innymi usługami. Zadziwiającym była mała liczba bankomatów w tym kompleksie, widocznie płacenie plastikiem jest łatwiejsze i bardzo rozpowszechnione na tym obszarze. Ja, z pewnych względów, musiałem pobrać gotówkę, znalazłem jeden punkt bez problemu, ale próbowałem potem znaleźć inny i bez rezultatu.

Po dłuższym spacerze okazało się, ze po drugiej stronie basenu portowego jest następny kompleks, nieco mniejszy, o nazwie Clock Tower, od charakterystycznej wieży zegarowej wywodzący nazwę.

Tam, w pobliskiej restauracji, pod wieczór, na powietrzu, zafundowałem sobie imieninowe mojito z chlebem czosnkowym. Jako że nocowałem na statku, gdzie przy każdym wejściu dmuchało się w alkomat, nie za bardzo można było poszaleć z fetowaniem.

Ciekawostką był fakt zaobserwowania przeze mnie całkiem dorodnych dwóch szczurów, przemykających, mimo tłumów, pod wieczór, przez gwarną ulicę w obrębie Waterfront, tuż przy diabelskim młynie.

Wcześniej mieszkałem w hotelu, czterogwiazdkowym, o rzut kamieniem od Waterfront, z widokiem z okna na Górę Stołową, największą i osobiście spenetrowaną atrakcję turystyczną, z kolejką linową.

Na drugi dzień, wobec niespodzianie wolnego popołudnia, za namową tubylców - kierowcy oraz elektryka statkowego, który również całe życie mieszkał w Kapsztadzie i podrzucił mnie po pracy pod dolną stację kolejki swoim Jaguarem kombi diesel, udałem się na Górę Stołową, Tafelberg, Table Mountain, czy jak tam ona, w kilkunastu językach urzędowych RPA się nazywa.

Kolejka jest dość ciekawą konstrukcją, podłoga podczas wjeżdżania obraca się podobnie do niektórych restauracji w punktach widokowych. Wagonik porusza się z prędkością 9 m/s, przez co uchwycić w kadrze drugi wagonik, podczas mijania, jest pewnym wyzwaniem.

Na górze zaobserwowałem faunę i florę, jakiś taki piesek preriowy, Wikipedia podpowie nazwę, całkiem sporą, trzydziestocentymetrową, jaszczurkę, aloes, ale w formie krzewu, a nie to co znamy z doniczek, kwiaty, całkiem okazałe, kolibra i parę mniejszych płazów. Natrętnych much, komarów, ważek, os, nie stwierdzono.

Nieco dokuczliwe były hałasy powodowane przez mewy, w zasadzie o każdej porze dnia i wieczora było słychać ich krzyki, mimo dość szczelnych okien w hotelu, jak się je juz usłyszało, to przeszkadzały, pomogły zatyczki do uszu i służbowe ochronniki słuchu.

Załączam zdjęcia.