środa, 1 listopada 2017

Czasami płaczę obierając marchewkę, żeby cebuli nie było przykro...

Lubię drobne ułomności w rzeczach.

Stanowią o ich niezwykłości, odmienności od idealnych klonów całej reszty masowej produkcji.
Oczywiście nie takie ułomności, które nie pozwalają używać ich w ich zasadniczym przeznaczeniu, ale jak nie mają jednej, mniej istotnej funkcji, nie są idealnie gładkie, mają rysę, skazę, która nie wpływa na ich działanie - to lubię!

Miałem kiedyś kalkulator naukowy, który nie włączał się łatwo, przełącznik nie stykał, po kilku próbach odkryłem, że wystarczy nie dociągać tego wyłącznika (był przesuwny) do końca i działał zupełnie dobrze, a dostałem go za darmo od kumpla, którego denerwował.

Zawsze używam jakiegoś telefonu, który wpada mi w ręce do naprawy, nie daje się poprawić, więc go przejmuję bezpłatnie, jako śmieć, a po analizie uszkodzenia dochodzę do wniosku, że jest całkiem do rzeczy. Tak było z obecnym, starym modelem smartfona Samsunga, ma pęknięty wyświetlacz i bateria wystarczała na góra 5-6 godzin, nikt go nie chciał, a ja, poczytawszy w necie o jego funkcjach, stwierdziłem, że jest o niebo lepszy od służbowego Blackberry'ego, który w pełni sprawny, nie pozwala na tysiące zastosowań, które ten niepełnosprawny Samsung umożliwia - to przede wszystkim możliwość używania Yanosika, udostępniania internetu w trasie mojemu GPS-owi (Blackberrego Bluetooth GPSa nie widział), ba, sam Samsung mógł być całkiem sprawnym GPS-em, czego nie można powiedzieć o BB. Najpierw używałem go z zawsze gotowym powerbankiem w kieszeni i ładowałem, kiedy tylko się dało, potem odkryłem, że Chińczycy przygotowali baterię o podwójnej pojemności z inną tylną klapką, w sumie dość tanio, bo za jedne 30 zeta i po miesiącu oczekiwania telefon odzyskał funkcjonalność baterii, trzyma cały borzy dzień, z tym, że nie pasują teraz na niego żadne etui, więc kupiłem elastyczne i porozcinałem mu tył, żeby jakoś wszedł i nie stłukł się do końca.

Tak samo mam ze starym iphonem 4, którego dostałem, żeby mu zdjąć simlocka z jakiejś kanadyjskiej sieci, nie udało się, nie warto było wydawać na jakieś płatne sztuczki, bo taki sam bez simlocka kosztował w Polsce taniej, więc go przejąłem i zacząłem odkrywać zalety intuicyjności system Apple'a. Choć wcześniej byłem nieco uprzedzony do przesadnie drogich produktów z jabłkowym logo, odkryłem niesamowite cechy - jakość, trwałość obudowy, łatwość obsługi, brak wirusów, doskonałą jakość aparatu fotograficznego, dobrą baterię, funkcje, które nadal mogę wykorzystywać mimo braku połączeń telefonicznych, jak portfel, podsuwający elektroniczne karty pokładowe w odpowiednim momencie przed odlotem itp. Tak, że w pewnym momencie nosiłem drugi aparat tylko jako budzik, aparat fotograficzny niezłej jakości, gps, czytnik PDF w samolocie, notatnik, odbiornik poczty elektronicznej, wszystko, poza dzwonieniem, choć jak jest się w zasięgu wifi, to i tak można dzwonić przez facetime albo jakiegoś vibera czy Skypem. To było przed tym wspominanym wcześniej Samsungiem.

To, że jeżdżę bardzo długo z niewyklepanym wgnieceniem w samochodzie, czy z dziurą w progu w drugim, to chyba oczywiste.

Tych rzeczy raczej nikt nie chce już używać, iPhone nie ma już programowego wsparcia Apple'a, nowe aplikacje nie są obsługiwane przez stary system, więc aktualizacje mogą spowodować zaprzestanie działania apki, ale mnie to nie przeszkadza, co działało to działa, nie muszę mieć najnowszych funkcji, a szkoda mi wyrzucać czy utylizować coś, co jeszcze zupełnie zadowalająco działa.

Tu jest chyba klucz sprawy - jeśli coś jest wystarczające, zadowalające, mimo że istnieje coś jeszcze lepszego, wydajniejszego, nowocześniejszego, albo po prostu nowszego, ładniejszego, nie ma sensu tego wymieniać. Koszt środowiskowy wymiany jest większy, niż używanie mniej wydajnego systemu, zawsze lepiej np. wydzielać troszkę więcej tlenków azotu w spalinach, niż od nowa wyprodukować nowy samochód, a stary zezłomować i zutylizować resztki.

Więc jestem technicznym konserwatystą, z mottem: lepsze jest wrogiem dobrego!
Mam takich rzeczy wiele, choć muszę przyznać, że niektóre kupuję też tylko z pasji do czegoś nowego, w zasadzie dla hobby, są to latarki, zegarki, lornetki, lupy, czasami nierozpoznane wcześniej gadżety, żeby sprawdzić, czy naprawdę są użyteczne.
Więc nie całkiem konserwa.

Te ułomne rzeczy są tak niepowtarzalne, że nie da się ich pomylić z tymi nowymi, masowo zalewającymi nasz świat modelami, i jak czasem przy spotkaniu trudno odróżnić gdzie kto siedział po jednakowych plecakach, czy identycznych telefonach na blacie, to ja nie mam z tym żadnego problemu, zawsze to jakaś zaleta.

A jak się wie, jak coś działa, nietrudno ominąć lub brać pod uwagę ich wadę i żyć z tym bezstresowo.
Namawiam do podobnych działań, w końcu środowisko ma skończone zasoby, a opinia wydawana na podstawie posiadanych przez nas rzeczy, których używamy na co dzień, ferowana przez innych powinna nas obchodzić tyle, co zeszłoroczny śnieg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz