poniedziałek, 5 grudnia 2011

Sos do spaghetti












Spaghetti po polsku-bolonsku

Wiktuały:

3 cebule

olej

czosnek - musi być!

listki laurowe

ziele angielskie

mieso mielone - indycze, wołowo-wieprzowe, wieprzowe, co jest pod ręką - około pół kilo

koncentrat pomidorowy 30 g

sol, pieprz, ew. papryka, powidła, cukier - do smaku, wino czerwone

makaron spaghetti



pokrojoną dowolnie cebulę szklimy na rozgrzanym z listkami laurowymi i zielem angielskim tłuszczu
na zeszklona wrzucamy drobnymi kawałkami mięso mielone - im drobniejsze kawałeczki - tym lepiej
smażymy mięso do sczernienia lub zbielenia, jeśli drobiowe
dodajemy połowe rozgniecionego czosnku, koncentrat pomidorowy i grzejemy dalej, jesli zrobi sie przypalające - dodajemy pół szklanki wody
wszystko gotujemy około pół godziny do 45 minut
sol, pieprz do smaku, jeśli mięso jest kwaśnawe po tym wszystkim (zdarza sie, zależy od mięsa) dodajemy ze dwie łyżeczki cukru, ja dodaję zawsze z łyżke stołowa powideł, koniecznie węgierkowych, najlepiej międzychodu lub łowicza, na koniec podgrzewania drugie pół surowego rozgniecionego czosnku

w tym czasie można zacząć gotować wode na makaron spaghetti i ugotować go na "al dente", jak dodamy lyzke oliwy do wody bedzie sie mniej kleil, mozna go zahartowac zimna woda w durszlaku, ale wtedy sos powinien byc cieply.
sypiemy na makaron dowolną ilość pokrojonego na wiórki dowolnego sera żółtego
na to sos, mieszamy i obżeramy sie do nieprzytomności wspominając dawcę przepisu ciepłymi słowy

sos jest dużo lepszy, jeśli sobie postoi z dzionek boży w lodówce, przed podaniem warto go podgrzać, nawet w mikrofalówce

zimny jest też smaczny, na świeży chleb foremkowy np., konsystencja na ciepło powinna być raczej stała niż wodnista, coś jak dobra żołnierska grochówka, w której łyzka stoi pionowo

Wypróbowane na ludziach, że nawet podawane przez okrągly tydzień nie nudzi się, idealne danie kawalerskiej kuchni

powyższa porcja, jak to nie są chłopi z pola, starcza spokojnie na 5 osób na raz, a jak kto oszczędny i ma dzieci małe to na dwa dni na 3 osoby na luziku

w mojej wieloletniej karierze podawacza tego przepisu nie spotkałem jeszcze nikogo, komu by nie smakował, albo tylu dobrze wychowanych ludzi nosi świat, w co wątpię

sobota, 22 października 2011

Słów parę o Hiszpanii

kwiecien 2008
to akurat Barcelona i Sagrada Familia


I znooowu siedze na lotnisku, tym razem Oviedo/Asturias, bo Hiszpanie nie mogą się zdecydowac, której nazwy uzywać oficjalnie, na biletach jest Oviedo, a na tablicach świetlnych oczywiście, dla zmylenia przeciwnika - Asturias, to jest lekko zachodniopółnocne wybrzeże Atlantyku, wiec pogoda bynajmniej nie jest śródziemnomorska, czasem, jak jest słońce to dochodzi do 17-18 stopni w cieniu, ale jak deszcz i wieje to tyle co w Polsce, albo i mniej - teraz jest np 9, a w tym czasie u nas - 14, wieje i leje tak, jak nie przymierzając w Bergen, gdzie właśnie bawiłem ostatnio i dowiedziałem się, że to właśnie tam jest najwieksza ilość opadow na świecie! I odczułem to na własnej skórze też, bo na 2 tygodnie pobytu, byl jeden dzień taki, że z pieknego stanowiska widokowego na pobliskiej górze można coś było zobaczyc i powygrzewać sie w słońcu, a we wszytkie pozostałe juz bylo chmurno, durno, nieprzyjemnie, jak kiedyś śpiewał jeden z moich ulubionych wykonawców kabaretowych Jan Kaczmarek (niedawno przestał palić).
Hiszpanie albo nie mówią po angielsku - i wtedy nie jest to problem, trzeba samemu zacząć sie uczyć, albo mówia ze strasznym akcentem, dostałem krotkofalówke, zeby coś tam zsynchronizować, i o ile gościa na żywo jeszcze jako tako rozumiałem, to przez to urządzenie się już nie dało, musiałem biegać i "ręcznie" słuchać co trzeba robić następne.
A propos nauki, zamówiłem subskrypcję na bezpłatne kilka lekcji hiszpańskiego z jednej szkoły językowej i, o dziwo, przychodzą, regularnie co dzień jedna, nie można przyspieszyć niestety, więc jak dojdzie do jakiego takiego poziomu zaawansowania to ja już dawno pewnie będę znów w Norwegii, albo Botswanie. Ale za to wiem już dlaczego Mallorka czyta się Majorka i podobne rzeczy.
U nich po prostu dwa "l" (ll) czyta sie jak polskie "j", zawsze, a "v" jak polskie "b", tak ze swojsko wygladające vino czyta sie bino! (znaczy wlasnie wino, albo przyszedł) Dość popularne w kręgach barowych wyznawców słowo cerveza (piwo) czyta sie jak "therbeza" (jak w angielskim th) w hiszpanii, a "serbeza" w Amerykach
Mogę kilka zacytować, a są to mam nadzieję ciekawostki warte rozpowszechniania, bo obalanie stereotypów to jest jedna z moich ulubieńszych misji otrzymanych od Blues Brothers.
Np.:
W Hiszpanii zawsze świeci słońce. Nieprawda. Nie w całej Hiszpanii. Faktycznie, liczba dni słonecznych w roku jest imponująca, są jednak miejsca, gdzie całkiem zdrowo leje – przede wszystkim na północy. Podobno w Santiago de Compostela deszcz pada we wszystkich kierunkach, nie tylko z góry na dół, ale i z dołu do góry, z boku po przekątnej itp.
  Wszyscy Hiszpanie tańczą flamenco. Nieprawda. Czy wydaje Ci się, że wszyscy Hiszpanie klaszczą, przytupują i krzyczą Olé! przy dźwiękach gitary? Nie wszyscy. Flamenco to taniec pochodzący z Andaluzji, na północ od Kordowy nikt flamenco nie tańczy! Poza tym naprawdę tańczyć flamenco umieją nieliczni, cała reszta, no właśnie, przytupuje i malowniczo macha rękami.
  Wszyscy Hiszpanie chodzą na korridę. Nieprawda. Korrida to niezwykle silnie zakorzeniona w Hiszpanii tradycja, jednak przez wielu Hiszpanów uznawana jest za barbarzyństwo i wstyd narodowy.
A kiedy nie tańczą flamenco ani nie siedzą na korridzie, leżą na plaży. Prawda, w tym sensie, że większość Hiszpanów uwielbia plażę, słońce i morze (trudno się dziwić). Hiszpanie są bardzo przywiązani do swojego klimatu i kiedy jest im zimno albo kiedy przez szereg dni nie ma słońca, ich dusza cierpi! Wakacje większość Hiszpanów spędza we własnym kraju – na plaży. Po co się poniewierać po świecie kiedy wszystko co do szczęścia potrzeba ma się pod nosem?
Wszyscy Hiszpanie krzyczą albo „głośno rozmawiają”. Prawda. Cichym narodem to na pewno Hiszpanie nie są. Często kiedy słucha się jak rozmawiają, wygląda, że się strasznie kłócą, a oni
tylko rozmawiają!
Hiszpanie są komunikatywni, otwarci i przyjaźni. Półprawda. Hiszpan Hiszpanowi nierówny. Niektórzy zachowują zupełnie nordycki dystans, inni od razu zaczynają rozmowę i zapraszają do siebie „następnym razem jak będziesz w Walencji” – ale oczywiście nie podają adresu.
  Nie ma jednej Hiszpanii. Prawda. W każdym miejscu znajdziesz inną Hiszpanię. Podróż przez Hiszpanię to niezwykłe doświadczenie – krajobraz, zwyczaje, mieszkańcy, akcent, z którym mówią – zmieniają się jak obrazki w kalejdoskopie.
Hiszpanie celebrują posiłki. Prawda. Można im tego pozazdrościć! W Hiszpanii nie ma mowy o jedzeniu byle czego i byle jak, na ulicy na przykład. Posiłek je się za stołem, popijając szklaneczką wina lub piwa, w dobrym towarzystwie i bez pośpiechu.
  Hiszpanie śpią po południu czyli udają się na "siestę". Półprawda. Faktycznie, zwłaszcza latem, w południe na 2-3 godziny zamyka się sklepy i bary i wszyscy się gdzieś chowają. Co robią?
Niektórzy śpią, inni idą na obiad. W wielu firmach ludzie pracują bez tak długiej w środku dnia przerwy jak to miało miejsce dawniej – wszystkie biura mają klimatyzację i zmuszanie ludzi do
wychodzenia na dwie czy trzy godziny przestało mieć sens.
  Wszyscy Hiszpanie piją kawę. Prawda. Herbatę pije się kiedy boli żołądek.
  Hiszpanie „odwalają mañanę”. Nieprawda. Narody południowe są pokrzywdzone w tym sensie, że zawsze uważa się je za mniej pracowite. Jak w każdym innym kraju, jedni pracują więcej, inni mniej. Nie ma tu reguł. Na przykład, jeżeli chodzi o obsługę w restauracjach, wiele moglibyśmy się od Hiszpanów nauczyć.
  Hiszpania jest inna. Prawda. Było kiedyś takie hasło: „España es diferente”. Hiszpania naprawdę jest inna niż jakiekolwiek miejsce na świecie. Wszystko jedno czemu to przypiszemy: czy położeniu geograficznemu - naturalna bariera, Pireneje, oddziela Hiszpanię od reszty Europy, czy bliskości Afryki, czy burzliwej historii kraju, czy słonecznemu klimatowi - Hiszpania naprawdę „es diferente”.

A jako, że interesuję sie także historią lekutko, z uwzględnieniem historii języka, to znów zacytuję:

Wiadomo, że hiszpański jest podobny do włoskiego, portugalskiego, francuskiego… Są to tak zwane języki romańskie. I tu zazwyczaj kończy się nasza wiedza na ten temat…Dlaczego nazywają się romańskie? Kiedy właściwie ludzie zaczęli mówić po hiszpańsku?
W pierwszym tysiącleciu przed naszą erą półwysep zamieszkiwały nacje określane mianem Iberów (od nich nazwa geograficzna). Prędko też pojawili się przybysze z innych stron, między innymi Celtowie na północy i Fenicjanie na południu – na wybrzeżu Morza Śródziemnego, tam gdzie dziś jest Andaluzja, a także Grecy w dzisiejszej Katalonii. Część Iberów „wymieszała się” z Celtami i powstała nowa grupa etniczna – Celtyberowie.
  W tym samym czasie obie strony Pirenejów zamieszkiwały ludy, których wspólnym językiem był baskijski – język, którego pochodzenia w dalszym ciągu nie wyjaśniono.
Język hiszpański wziął się od łaciny, języka Rzymian. Rzymianie przybyli na Półwysep Iberyjski w III wieku przed naszą erą i pozostali tam aż do upadku imperium czyli do V wieku naszej ery. To dlatego tyle w Hiszpanii rzymskich pozostałości: amfiteatrów, akweduktów, mostów.
Kiedy myślimy o dzisiejszej Hiszpanii - o tym jak niezwykła i bogata jest jej kultura, jak bardzo różnią się od siebie jej poszczególne regiony, pamiętajmy, że na przestrzeni co najmniej dwóch tysięcy lat półwysep „odwiedzili” (między innymi) Celtowie, Fenicjanie, Grecy, Kartagińczycy, Rzymianie, Wizygoci i Arabowie. Obecność tych ostatnich miała ogromny wpływ na język, kulturę i architekturę Hiszpanii i przedłużyła się do prawie ośmiu wieków – od początku VIII do końca XV wieku n.e., tak długo trwała bowiem rekonkwista czyli odbicie półwyspu z rąk Arabów i ostateczna jego chrystianizacja.
W średniowieczu na dzisiejszą Hiszpanię składało się kilka chrześcijańskich królestw (Kastylia, León, Aragonia, Nawarra i Portugalia) plus tereny zajęte przez muzułmanów - głównie na południu.
Na długo przed połączeniem się chrześcijańskich państewek w jedno, część półwyspu znajdująca się pod władzą chrześcijan zaczęła być określana w Europie jako „Hiszpania” – już około wieku XI.
Jednak uformowanie się Hiszpanii kojarzy się przede wszystkim z małżeństwem Królów Katolickich – Ferdynanda Aragońskiego i Izabeli Kastylijskiej, zakończeniem rekonkwisty i rozpoczęciem podboju Ameryki. Miało to miejsce pod koniec XV wieku. Rok 1492 bardzo umownie oznacza powstanie Hiszpanii jako państwa.
Równolegle do wszystkich tych wydarzeń ewoluował język, który dzisiaj nazywamy hiszpańskim.
Najstarszy etap w historii języka hiszpańskiego to wieki średnie – między X a XV – zanim jeszcze Hiszpania stała się jednym państwem. Już w XIII wieku król Kastylii i Leonu Alfons X zwany Mądrym zlecił pisanie dzieł historycznych, astronomicznych i prawniczych, a także przetłumaczenie Biblii i sporządzanie akt notarialnych po kastylijsku, nie po łacinie.
Co znaczy kastylijski? Język hiszpański określa się też mianem kastylijskiego – castellano. Termin ten pochodzi od nazwy średniowiecznego hiszpańskiego: castellano to język, jakim mówiono w ówczesnej Kastylii (Castilla, tierra de castillos – ziemia zamków; zamków było tam mnóstwo ze względu na ciągły konflikt z Arabami i z innymi królestwami). Dzisiaj castellano i español to synonimy.
Historia nowożytnego języka hiszpańskiego zaczyna się w roku 1713, kiedy to powstaje Real Academia Española – Królewska Akademia Hiszpańska. Ta prestiżowa instytucja opiekuje się językiem hiszpańskim: określa normy, publikuje słowniki itp.
Ludność Hiszpanii oprócz hiszpańskiego posługuje się innymi językami, z których najważniejsze to: catalán – kataloński, gallego – galicyjski i vasco – baskijski. Nie zapomnijmy, że są to odrębne języki – nie dialekty hiszpańskiego.

Trochę to może nudne i niektorzy to mieli w szkołach, ale zostanie mi na blogu i będę sie mógł sobie zaglądnąć czasem.
Z ciekawostek bardziej szczególnych mogę podać, ze stacjonując w małym miasteczku, właściwie w malutkim baraczku należącym do stoczni w położonej naprzeciwko zatoce, można tam było zobaczyć jedną, drobną kobietę, przemykającą z jakimiś planami, a w czasie prób morskich okazało się, że jest to stoczniowy kapitan. Drobna była, starsza lekko chyba ode mnie i się tak biedula pochorowała w czasie 100 km rejsu, jak nie przymierzając ja, pierwszy raz w życiu, leżałem sobie spokojnie na podłodze zieloniutki, oddawałem Neptunowi, co jego i słuchałem muszli, po mniej więcej 2 godzinach mi przeszło. Jednak mały holownik nisko zanurzony to zupełnie coś innego niż duży 50-tysięcznik, jakimi miałem do tej pory okazje się rozbijać na próbach. Kiwa dosłownie we wszystkie strony i to z jaką częstotliwością!
Kapitan armatora był Anglikiem, niezły oryginał, przychodził w słomkowym kapeluszu i w trampkach, po raz kolejny przekonałem się, że Anglicy są naprawdę bardzo uprzejmi.
Miałem również okazję poklubingować po barach razem z Norwegami, moim mrukiem, od którego się miałem trenować w fachu, z żadnym skutkiem, bo musiałem sam do wszystkiego dochodzić patrząc co robi i wertując sam dokumentację, i drugim, z innej firmy, mającym zresztą dziewczynę w Gdańsku, Polkę, co niewątpliwie świadczy dobrze o jego dobrym guście i walorach rozrywkowych, nawet parę zdań po polsku już potrafił, i skończywszy koło 6 stwierdzić muszę, że tam nie ma sensu wychodzić w miasto przed 1-2 w nocy, pustki w barach, ruch zaczął sie naprawde dopiero koło 3, zapchane jak śledzie puby, mało kto w ogóle tańczył, głośno, nie wiem po co oni tam siedzą, skoro porozmawiać nie można. A miasteczko bardzo malutkie, nie wiem skąd się tam wzięło tylu ludzi na raz w tych pubach.
Drogi mają porównywalne do naszych, krajobraz o wiele ciekawszy, bo góry i morze naraz. Ładne wiadukty i mosty i duże przypływy i odpływy, na moje oko różnica poziomów około 3 metrów, może więcej. Jak był odpływ to nasz holowniczek siadał na dnie i nie można było odpalić silników, dlatego między innymi musieliśmy popłynąć taki kawał, bo za 2 -3 dni trzeba by było czekać z miesiąc na odpowiedni stan wody.

poniedziałek, 17 października 2011

O natury porządku...



Ostatnio mialem do czynienia z jedna refleksja: otoz mlodzi ludzie, z ktorymi mialem do czynienia jednoznacznie zauwazyli, ze sa domy, w ktorych czuja sie o wiele lepiej, niz w innych - tam jak wpadna, zostana posadzeni przy stole, na stol wyjedzie herbata, kawa, czy co tam zechca, jak bedzie to pora posilku - znajdzie sie zawsze cos na poczestunek, i to przy wspolnym z domownikami stole, zostana powypytywani, ale nie z niezdrowej ciekawosci, ale zyczliwie, co tam slychac, jak zycie plynie - a nastepnie - co wazne - wysluchani co maja do powiedzenia. Nie byloby w tym nic specjalnie dziwnego - sa takie miejsca, gdzie ludzie lubia i takie, gdzie nie lubia bywac, ale do tej refleksji doszla jeszcze jedna - zwykle domami, w ktorych ci mlodzi ludzie lubia bywac sa takie - jak to eufemistycznie okreslili - w ktorych wspolczynnik nieuporzadkowania jest wyzszy niz pokazywane jest to w folderach reklamowych plytek ceramicznych badz mebli i wnetrz... Nazywajac rzecz prosto z mostu - panuje tam rozgardiasz, nie ma poukladanych pedantycznie recznikow w lazience, pewne, od dawna zostawione niepotrzebne na pozor sprzety pozostaja niesprzatniete dlugie dnie, jak nie miesiace.... Generalnie - zwraca sie uwage na rzeczy inne niz porzadek za wszelka cene. Podoba mi sie ta refleksja, nie od rzeczy jest tu uwaga, ze sam nie naleze do tych porzadnickich, a do tego znalazlem sobie uzasadnienie - czy kto widzial porzadek na biurku geniusza? Jakos tak mi nijako, a mam wrazenie ze nie jest to odosobnione uczucie, ze w nieskazitelnym wnetrzu, gdzie gospodarz, badz gospodyni, czyha ze zmiotka na kazdy okruszek, poprawia nerwowo kazda falde na obrusie czy z okrzykiem przerazenia patrzy na krople, ktora skapuje z butelki na podloge to nie jest nastroj na rozluznienie, swobodna rozmowe, wymiane mysli, uczuc, wrazen...
O dziwo, sa oczywiscie wyjatki, ze chadza sie do ludzi, ktorzy maja mieszkania ladne, wystudiowane, zadbane i nie robia z tego specjalnego halo, ale to z wlasnego doswiadczenia - na palcach jednej reki stolarza policzyc mozna...
Tak samo zwierzeta - jesli jest ich sporo, jakies koty psy, papugi, rybki, zolwie, weze, krokodyle - od razu, jesli nie sa rozpieszczone i w miare zdyscyplinowane (czyli pies nie rzuca sie na wieczorowo ubranych gosci z pazurami do lizania przy poblazliwym spojrzeniu gospodarza - 'czyz nie jest on uroczy - tak lubi gosci') - mozna stwierdzic, ze dodaja klimatu, w ktorym czujemy sie dobrze.
No i jeszcze sprawa kapci, zdejmowania butow i podlog - byc moze znow jestem odosobniony w tym pogladzie, ale uwazam, ze to podlogi sa po to, zeby znosic obuwie ludzi, a nie odwrotnie - sam widze, jak jest bloto, to wejscie w mokrych zabloconych butach nie jest szczytem marzen gospodarzy, ale jak jest sucho, wybieramy sie w gosci, panie na obcasach, panowie w lakierkach - nieodwolalne zaproszenie do zdjecia obuwia, badz przyniesienie miekkich kapci - jest nie na miejscu, trudno - naniesie sie - to sie posprzata. Inna opcja swiadczy o pewnym ograniczeniu umyslowym badz problemami osobowosciowymi wyladowywanymi w pedantycznosci, checi uporzadkowania coraz bardziej nas otaczajacej nas rzeczywistosci...

I to by bylo na tyle, a nawet na przedzie...

sobota, 8 października 2011

Przemyślenia zgryźliwego tetryka

"Niebo jest wtedy, gdy policjantami są Brytyjczycy, szefami kuchni Włosi, mechanikami Niemcy, kochankami Francuzi, a wszystko zorganizowane jest przez Szwajcarów.
Piekło jest wtedy, gdy policjantami są Niemcy, szefami kuchni Brytyjczycy, mechanikami Francuzi, kochankami Szwajcarzy, a wszystko zorganizowane jest przez Włochów..."

Bedzie groch z kapusta, moze byc niestrawne:



1. Lubie latac, tak samo jak szybko jezdzic. Kiedys uslyszalem opinie filozofa,
zakonnika zreszta (Bohenski), ze przyjemnosc jazdy to przyjemnosc syntezy - czlowiek na co
dzien ciagle analizuje, w czasie jazdy musi poskladac do kupy wiele zjawisk
zachodzacych, przy predkosci okolo 200 km/h blyskawicznie, musi szybko
decydowac, bo inaczej zginie. Cos w tym chyba jest.


A zreszta to ciagle dazenie ludzi do zachowania maksymalnego bezpieczeństwa jest jakies takie jak leczenie kompleksow, lekow, obaw, zreszta nieudane, bo jak cos nieprzewidzianego się wydarzy to i tak traci się kontrole, nie panuje nas wydarzeniami, i jeśli się potem przezyje to chwali się tym wniebogłosy.
Cytat ostatnio przeczytany u Strugackich tu chyba pasuje: "Istnieje potrzeba zrozumienia świata, a do tego wiedza nie jest potrzebna. Dla przykładu - hipoteza o Bogu daje z niczym nieporównywalną możliwość zrozumienia absolutnie wszystkiego, absolutnie niczego się nie dowiadując..."
Wracając do latania - z gory swiat wyglada niezle, choc mniej szczegolowo, nawet Rumunia i Rosja nie odbiega z gory od reszty, sa drogi, swiatla, widoki, choc samotnych jachtow na
jeziorach zdecydowanie mniej niz tam gdzies bardziej na zachod. No a gory z samolotu i chmury to przezycie wrecz mistyczne, i to mowie ja - zagorzaly realista. Przyszlo mi zyc
tu i teraz, majac to co mam, a cenie glownie to, co mam w glowie, pamieci,
wspomnieniach, kontaktach, wiec narzekac na reszte to grzech.

2. Ostatnimi laty widze, ze bardzo wiele wysilku ludzie wkladaja w to, jak
wygladaja, od cwiczen, diet, pieniedzy na ubrania, do kosmetykow, czasochlonnych
procesow upiekszajacych. Zastanawiam sie, jak wyglad zewnetrzny moze
determinowac zycie - myslalem, ze nie powinien miec wplywu na psychike i
samoocene, a jednak... nie ja tego doswiadczylem, ale moj kolega - niski,
ponizej przecietnej, niesamowity charakter za mlodu, teraz, po kilku okresach
bezrobocia i z alimentami - nie ten czlowiek, zrobil sie formalista, zmarnowanym
kunktatorem, zamknietym i smutnym okazem. Kiedys zaliczyłem wyjscie do filharmonii w garniturze i trampkach, nie czulem się wcale nieswojo, ani nie miałem ciągłego wrazenia, ze jestem nie na miejscu i co ludzie powiedza. Czemu, to jest zagadka, kobiety tak bardzo odczuwaja dyskomfort, gdy nie maja takiego ubrania, makijażu czy fryzury jakby chcialy?


Potezna to próżność, tak zwracać uwage na swój wyglad, a do tego to podporządkowywanie się gustom facetow... Przeciez gdyby kobiety tego nie robily faceci by kochali je takie, jakie naprawde sa - czasami rozczochrane, ziewające, bez makijażu. Nie musiałyby się tak stresowac, ze rano po nocy upojnej partner się zbudzi, popatrzy i pomysli - ło Jezu , kto to? Czy to ta sama osoba co wczoraj wieczorem?? Albo ze kolezanka z pracy powie - Ach, jak ci ladnie... w tej perudze!
Truizmem jest twierdzic, ze lepiej byc zdrowym, bogatym, mlodym i silnym, jednak
nie umiemy chyba stawac sie powoli mniej zdrowymi, silnymi, nie przejmowac sie
przyszloscia i w ogole - bialy czlowiek nie umie cieszyc sie chwila, ktora trwa
- za mlodu martwi sie o przyszlosc, na starosc tylko wspomina przeszlosc.
Wiadomo - lepiej zalowac za grzechy niz za to, ze nie ma czego zalowac, ale...
jak wiadomo kazdy kij ma dwa konce - to ile koncow ma 3 i pol kija?
Nie lepiej byloby ten czas, spedzony na tych syzyfowych w koncu wysilkach
poswiecic czynnosciom, po ktorych wzbogaca sie wewnetrznie i co pozostanie do
konca zycia? Nidy nie zwracalem uwagi na kobiety nienagannie wygladajace, zwykle
okazywalo sie, ze to byl tylko wyglad - nic w srodku, choc musze przyznac, ze sa
wyjatki. Kiedys polubilem dziewczyne z pracy po tym, jak na angielskim trzeba
bylo wydawac wlasne opinie, opisywac zyciorys, okazalo sie, ze pojechala z
glupia frant do Afryki Poludniowej, na luzno rzucone zaproszenie kolegi, ze jest
pozytywnie zakrecona, ze oprocz perfect angielskiego zna tez holenderski, ze
studiowala budowle wodne, ze mieszkala w obcym kraju dwa lata sama w dzielnicy,
gdzie nozownicy byli na porzadku dziennym i nocnym, ze najlepszym jej kumplem
byl kolorowy homo, ze... a w pracy to byla cicha myszka...no, na szczescie
znalazla doceniajacego ja chlopa, tak jak chciala, co prawda obcokrajowca, ale
jest szczesliwa, mimo nierewelacyjnego wygladu, co do ktorego miala uwagi od jej
owczesnego szefa (sic!)

3. Jestem troche ograniczony umyslowo, bo glowe sobie lamie, skad sie biora
naturalne tendencje czlowieka do zbierania sie w kasty, kliki, grupy, co samo w
sobie nie jest naganne, ale zaraz po tym zaczyna sie porownywanie,
przesladowanie i wykluczanie z danej paczki - po co? Polecam film: Władcy much, ten oryginalny, choc rysunkowi Wlatcy móch są tez obledni, Czesio lubi Czesia.


O ile za czasow prehistorycznych mialo to jakies uzasadnienie, wiadomo, razem
latwiej bylo przetrwac zime, zagonic mamuta do pulapki czy zdobyc nowe pola
jagod do zbierania, ale teraz? Dlaczego ludzie nie lubia sie uczyc czegos
nowego, przeciez dziecko bawiac uczy sie najwiecej, nigdy pozniej nie osiagamy
takiej szybkosci uczenia jak za dzieciecych czasow. Jakos w dziecku szybko
zabija sie ciekawosc swiata zinstytucjonalizowaną, skostnialą szkolą, nikt
nikogo nie uczy myslenia, wyciagania wnioskow, dawania sobie rady w zyciu,
rozwiazan zastepczych, jesli glowne zawioda, tego, ze razem dzialajac jest
latwiej, jak sie dogadywac, a tylko formulek, definicji, z ktorych nikt niczego
nie moze wymozdzyc dla siebie. No tak, powinno sie tez uczyc w szkole, jak sie
nie dawac nabijac w butelke, nie byc oszukanym, zapedzonym w sytucje z jednym,
niekorzystnym wyjsciem, ale jak nazwac taki przedmiot? Juz nie mowie o tym, ze
uczy sie mitochondriow i eugleny zielonej, ale nie: jak zapobiec ciazy i w
zwiazku z tym nie dawac faktom zaistnialym kierowac swoim zyciem, i wcale -
gdzie dokladnie jest sledziona i jak odroznic lechtaczke od pochwy (nota bene -
zupelnie nieszczegolnie trafione nazwy).
Najgorsze jest to, ze zauwaza sie prymitywne zachowania - ja je nazywam
'podsiebierne', zawistne i urazone ambicje u teoretycznie najtezszych umyslow,
naukowcow, czy to w zwyrodnialym srodowisku nauki polskiej, czy obcej - ciagle
cos slychac o jakichs aferkach, wiekszych lub mniejszych, a zaczyna sie to od
faworyzowania lub nielubienia poszczegolnych uczniow od szkoly podstawowej.O
politykach nie wspomne, bo dla mnie to targowisko proznosci, ambicyjek,
kastowosci i w ogole jest ponizej poziomu zainteresowania. Czemu czlowiek, mimo
ze wie co jest dobre, poprawne, korzystne, dziala tak samo jak za jaskiniowca?
Juz obserwujac sobie pewne zjawiska, glownie w internecie, mozna zauwazyc, jak
ludzie wylaza ze swoich masek, kiedy tylko poczuja, ze sa bezkarni, anonimowi.
Po co kogos wyzywac od ostatnich? Czy temu komus ulzy jak nabluzga na drugiego,
albo wie, ze sprawi komus przykrosc, zdenerwuje, zepsuje dzien? Chore to
wszystko, jak dla mnie. Uwazam, ze jesli komus sie nie udalo zablysnac tu i tam,
nie trzeba go pograzac opiniami, docinkami, arbitralnie ferowanymi wyrokami co
do jego kondycji umyslowej, facjaty, figury tudziez niedostatkami owych,
milczenie i ewentualne usuwanie komentarzy ponizej uznanego przez siebie poziomu
minimalnego to chyba najlepsze co mozna zrobic. Jak ktos nie jest zbyt bystry,
to pyskowka z nim i tak niczego go nie nauczy, sposobu na zmiane jego stanu
umyslu jeszcze chyba nie wymyslono. Kurcze, jesli dyskutujesz z idiota, zastanow
sie, czy on nie robi tego samego :)

4. Kiedys nawet Janda mogla byc obiektem kpin, bo chodzila odpicowana na rozowo,
przesadnie umalowana, w kozaczkach i td, a dlaczego? Bo jej synowie, wowczas
mali bardzo, ja o to prosili, bo chcieli, zeby mama byla 'ladna' tak jak im sie
podobalo, a ona uznala, ze dzieci sa wazniejsze niz opinia publiczna i nic sobie
z tej ostatniej nie robila. I co - komentarz 'pustak' bylby tu na miejscu?
Kiedys spotkalem sie z wyjasnieniem islamskiego ubioru - owe biale dla mezczyzn,
czarne dla kobiet w krajach arabskich stroje, jednakowe dla wszystkich, maja byc
po to, zeby nie oceniac czlowieka po ubraniu, nie szufladkowac go - bizneswomen,
smieciarz, ksiaze, klasa srednia, zanim nie zacznie sie z nim rozmawiac i dowie
sie czy jest inteligentny, czy glupi, zgrabna to byla interpretacja, nie powiem,
co nie znaczy, ze nie widze wszystkich zwyrodnien islamu, zwlaszcza jesli o
pozycje kobiet chodzi. Swoja droga, dlaczego to nigdzie faceci nie nosza okryc
twarzy, no moze poza zolnierzami yakuzy, podejrzewam, ze dlatego, ze jest to po
prostu niewygodne. I dlaczego nie maja cellulitu? Bo jest brzydki.


Wiadomo: idea jest jak latarnia morska - nalezy do niej dazyc, ale idiota jest
ten kto na niej rozbije statek, takie zycie i w ogole...

wtorek, 20 września 2011

Sachalin

Dane mi było pojechać służbowo na Sachalin, a tak się szczęśliwie/nieszczęśliwie złożyło, że poleciałem tam dokładnie dzień po tym wielkim trzęsieniu ziemi w Japonii (dla tych, co z geografii mieli tylko trójkę wyjaśniam, że Sachalin to wyspa nie dalej jak 50 km od ostatniej wyspy Japonii - Hokkaido).


Jak miałem wyjeżdżać, to znajomi pytali mnie, czy nie obawiam się lecieć, ale jak wiadomo z tego, czego się obawiamy - 98% się nie zdarza... Poleciałem, nie wierzcie wikipedii, droga 24 h promem, zależnie od pogody, to nie jedyny sposób na dostanie się na tę egzotyczną ale i swojską, przez to, że należy do Rosji, wyspę. Normalnie są loty dużym międzykontynentalnym samolotem prosto z Moskwy, czas lotu 8,5 - 9 godzin. Jedyne co - to trzeba się naczekać w Moskwie i zmienić terminal z międzynarodowego na krajowy. No i jak się leci, to czas zatrzymuje się przy locie w jedną stronę, a biegnie podwójnie szybko w drugą (albo odwrotnie)
Kraj jest o tyle ciekawy, że do 2 wojny światowej wyspa była w połowie administrowana przez Japonię, a w połowie przez Rosję, po czym cała przeszła pod administrację Rosji, nie wiem, czy dobrze na tym wyszła.



To jedyne miejsce w Rosji, gdzie rozstaw szyn kolei jest taki jak w Japonii, a samochodów z kierownicą z prawej strony jest więcej niż tych normalnych, choć obowiązuje ruch prawostronny. Mają nawet swój patent - zestaw lusterek zewnętrznych w układzie peryskopowym, pozwalający na zobaczenie, czy droga jest pusta przy wyprzedzaniu, siedząc z prawej strony pojazdu. Większość prywatnych pojazdów, łącznie z taksówkami, to indywidualny import z Japonii, zresztą stan techniczny jest nie do pozazdroszczenia, w najlepszym wypadku to popękana przednia szyba, w gorszym zupełnie dobite zawieszenie.
Benzyna tam w przeliczeniu jest tańsza niż nasz gaz LPG. Port lotniczy lekko prowincjonalny, ale jak widać normalny boening może tam lądować, i całe szczęście, bo prom jest z lat 50tych ubiegłego stulecia i płynie około 24 godzin.
Byliśmy tam na wiosnę, w marcu, z początku było co najmniej 8 stopni mrozu w słoneczny dzień, w nocy kilkanaście poniżej zera, wszystko zamarzało błyskawicznie, ale już po około 2 tygodniach zaczęły się temperatury dodatnie na słońcu, i przyroda oszalała - dosłownie pąki roślin rosły w oczach.


Kolega natychmiast poślizgnął się na oblodzonych schodach i nadwerężył nogę, którą miał po niedawnej operacji kolana, zabawne jest, że sprowadzony w zastępstwie Duńczyk w dniu przyjazdu również się poślizgnął, na wyglądającej na mokrą kałuży i... złamał sobie rękę, po czym wyjechał :)
Cała żywność na Sachalinie jest sprowadzana z kontynentu, albo samolotem, albo promem, w związku z czym ceny jej są wyższe niż (sic!) w Norwegii, co przy średniej zarobków niewiele wyższej niż w całej Rosji powoduje, że nie ma tam otyłych ludzi! :)
Generalnie ceny są tam mocno norweskie, a większość rzeczy pochodzi z Chin.
Mieszkaliśmy w Chołmsku, około dwóch godzin jazdy przez ośnieżone góry ze stolicy regionu - Jużnosachalińska, po drodze widzieliśmy ze 3 stłuczki, nie dziwota, skoro śnieg pokrywał całkowicie asfalt, a zaspy sięgały 2 m wysokości.


Nasz kierowca jechał całkiem pewnie na oblodzonych odcinkach, potem się okazało, że miał opony z kolcami. Wielu z kierowców taksówek ma koreańskie, chińskie lub japońskie rysy.
Język rosyjski, znany i trochę już zapomniany od czasów szkolnych i tym razem był niezastąpionym środkiem komunikacji werbalnej, jakby powiedzieli językoznawcy.
Góry, o ile chwilami były widoczne przez zadymkę były piękne - jak to góry, porośnięte choinkami, malownicze, nieprzystępne...



Nawiązując do trzęsienia ziemi w Japonii tamtejsze środki masowego przykazu nie wykazywały jakiejś paniki podobnej do histerycznych doniesień zachodnich, aczkolwiek po paru dniach w hotelu pojawiły się ulotki, oczywiście tylko po rosyjsku, co robić na wypadek ogłoszenia alarmu o skażeniach promieniotwórczych i jak szukać dalszej pomocy. Przydały się teraz wykłady z fizyki na studiach, z których wyniosłem, co naprawdę może być groźne w związku z promieniotwórczością, tak że niespecjalnie się przejmowałem informacją o lekkim zabarwieniu histerycznym, szerzoną przez nierzetelnych pismaków.
Widoki z jedynego godnego uwagi hotelu 'Chołmsk' były całkiem całkiem - z jednej strony morze, z drugiej nieco w oddali piękne góry i panorama niewielkiego miasta, rozciągającego się w pasie około kilometra - dwóch między morzem a wzgórzami, ośnieżone to wszystko, chciałoby się mieć taki widok z okna domu...
Gospodarka tam opiera się głownie na usługach i obsłudze roponośnego szelfu sachalińskiego, są tam platformy wiertnicze i przetwórcze, potrzebne są rurociągi, kontenery do przewozu wydobytego błota i do cementu do zalewania odwiertów, pozostałe gałęzie gospodarki mocno kuleją, troche usług dla ludzkości - transport z niezastąpionymi w Rosji marszrutkami - busikami, sklepy, szkoły, szpitale, jak wszędzie.



Rozmawiałem z rdzennymi mieszkańcami stamtąd - drugi mechanik z rysów Japończyk miał matkę w Japonii, pierwszy mechanik urodził się, wyuczył i pracował całe życie właśnie w Chołmsku. Opowiadał o urokach i niedogodnościach życia tutaj, ludzie, jak wszędzie w Rosji, do obcych Słowian bardzo życzliwi. Moje ulubione pielmieni były w każdym sklepie, gotowaliśmy je na statku w porze obiadowej i - mimo ich jedzenia przez cały miesiąc codziennie - nie znudziły mi się!

Kristinehamn, Szwecja

Wlasnie przebywam w pieknej goscinnej od czasow potopu szwedzkiej ziemi, na dlugim, 4 tygodniowym szkoleniu i mieszkam sobie sam w ogromnym, w porownaniu do hotelowych klitek, apartamencie 2 pokojowym z kuchnia, lazienka i dlugimi schodami, z sasiedztwem rdzennych mieszkancow tej ziemi, kristinehamnenczykow. Posiadanie auta z wypozyczalni nie jest najgorszym rozwiazaniem, gdy sie chce pojezdzic po okolicy w czasie wolnych i pustych jak proznia kosmiczna weekendow.

Okolica to zacna, wies spokojna a wesola, populacji okolo 18 000 dusz, w krajobrazie plaskatym, albowiem na polnocno-wschodnim brzegu najwiekszego jeziora Szwecji - Vaernen (przez a umlaut) sie znajdujaca, w ladnym miejscu, gdyz w rownych odleglosciach 250 km od Oslo, Goeteborga i Sztokholmu.

Jedyna chyba atrakcja tej miejscowosci warta wzmianki jest tor gokartowy, pieknie skomputeryzowany, zanim sie wysiadzie z gokarta juz mamy wydruk o srednich czasach przejazdu, najszybszym czasie pokonania toru, ogolnym miejscu w klasyfikacji, ilosci przejechania granicy toru itp. Cena takiej imprezy nie jest wygorowana, od okolo 100 koron za niepodkrecony gokart, do 45 km/h rozwijajacy, do 160 SEK za podrasowany - max 85 km/h, i na takich wlasnie scigalismy sie z innym serwisantami z firmy, przybylymi z roznych swiata stron, od Chile i Singapur przez Francje, Danie, po Niemcy.




A, bylbym zapomnial, z atrakcji turystycznych, w niewielkiej odleglosci od centrum miasta, aczkolwiek raczej nie na piechote, znajduje sie pomnik Picassa, z tego co wyczytalem, jedynie jego projektu, bo osobiscie budowy pomnika nie dogladal, nie wiadomo, czy nawet byl kiedykolwiek w Kristinehamn...

W lewo na mapie jest Karlstad, gdzie we wschodniej czesci/dzielnicy Bergvik duze centrum handlowe sie znajduje (wielkoscia do zludzenia przypominajace to w Gdansku, z obowiazkowa Ikea i jej slynna sala restauracyjna, gdzie podaja takie same tanie dania (nie probowalem), podobno ilosc kupujacych jest porownywalna z iloscia zwiedzajacych wieze Eifell'a w Paryzu, i drugim centrum handlowym, w samym centrum miasta z parkingami podziemnymi, Mitticiti. Miasteczko Karlstad niczym szczegolnym sie nie wyroznia, poza duza iloscia Rosjan juz zasymilowanych, i innych chyba Pakistanczykow, podobniez.

Z drugiej strony mapy od Kristinehamn, gdzie przebywam, jest rownie mala Karlskoga, slynna glownie z tego, za Alfred Nobel byl tam zarzadca fabryki broni Bofors i mial tam laboratorium, gdzie prawdopodobnie wymyslil swoj wiekopomny wynalazek - dynamit. Obecnie jest tu muzeum Nobla, nieszczesliwie po sezonie zamkniete, jednak kilka wiekszych eksponatow stoi na wolnym powietrzu i mozna sobie popatrzec np. na piekny gasiennicowy transporter opancerzony, czy turbine wodna no i oczywiscie na domek samego Nobla. Dzieci maja tu podobno sale zabaw z mozliwoscia przeprowadzania eksperymentow fizycznych, mam nadzieje, ze nie z dynamitem. Jako eksponat jest rowniez sciana stalowa grubosci 40 cm, przez ktora przebilo sie kilka pociskow przeciwpancernych dla Argentyny produkowanych



W okolicach tych trzech miast jest atrakcja turystyczna (niestety nie po sezonie) - mozliwosc wypozycznia drezyny rowerowo napedzanej i pojezdzenia okolo 40 km szyn kolejowych, juz nie uzywanych, jednakze nadal w dobrej kondycji i niezarosnietych trawa, gdyz do jej przycinania specjalnie przygotowano kosiarke drezynowa, zrobiona ze zwyklej kosiarki do trawnikow i starej drezyny pedalowo napedzanej




W nastepny weekend, o ile mnie wczesniej nie wygonia na jakies uruchomienie do Bulgarii, mam zamiar zobaczyc kanal umozliwiajacy wplywanie statkow do ok. 90m dlugosci rzekami i jeziorami do Goteborga i bodajze Sztokholmu, z ladnymi sluzami i sciezka rowerowa wzdluz.

Do dodatkowych miejscowych miejsc rozrywki jakos nie mam ochoty zagladac - samemu kregle zbijac w kregielni - jest tu takowa - jakos tak nijako, do kina (tez istnieje, co jak na taka miejscowosc w Polsce byloby nie do pomyslenia) lepiej chyba pojsc w domu, z rodzinka.

Wiekszosc tych miasteczek w naszej, polskiej wersji jezykowej wikipedii miala tylko linijke opisu, wiec pozwolilem sobie przetlumaczyc z wersji angielskiej i pododawac pare zdjec.

poniedziałek, 19 września 2011

Batumi, Georgia

Batumi - miasto, z którego wywodzą się m.in. Katie Melua i znani w środowisku pisarzy s-f bracia Arkadij i Borys Strugaccy (autorzy Stalkera), miasto znane w świadomości starszego pokolenia Polaków z piosenki Alibabek: Batumi, ech Batumi, herbaciane pola Batumi, tak jak Gruzja kojarzy się nam głównie z Grigorijem Saakaszwilim z Czterech pancernych, nomen omen nazwisko takie samo jak prezydenta tegoż kraju. Rozłam wśród pokoleń Gruzinów dokonuje się właśnie teraz -młode pokolenie zna tylko gruziński i angielski, starsze: gruziński i rosyjski.
Rozkopane ulice, bo właśnie modernizują infrastrukturę, każące czynić skomplikowane slalomy giganty pomiędzy kałużami, gruzem i dziurami w ziemi, ale też szereg czarnych SUV-ów, najnowszych i najbardziej wypasionych modeli, czekających na ważnych pasażerów na lotnisku, z czego co drugi bez rejestracji, co jednoznacznie określa proceder ich właścicieli.
Architektura piętna sowietów powoli zaczyna się ‘westernyzować’, pojawiają się budowle ze szkła i metalu, dawne, zabytkowe kamieniczki powoli nabierają cech dawnej świetności, mimo że większość to dalej stara i zrujnowana zabudowa.
Wg mojego tubylca na miejscu zaszły wielkie przewałki przy prywatyzacji portu, podobno jego teren został sprzedany za cenę, jaką w przybliżeniu dawał zysków rocznie, podobne jak ojczyste zamieszania i aferki, jakże znane i bliskie polskiej duszy.
Kuchnia nie powala na kolana, nawet sławne gruzińskie wina nie (aczkolwiek nie jest to zdanie wyrafinowanego konesera i znawcy, określiłbym się raczej jako człowieka, któremu w danej sytuacji i do danej potrawy wino smakuje, albo nie, i nie robią na mnie wrażenia niebotyczne ceny lub znane i renomowane marki) pomimo ich nabycia drogą kupna u właściciela pensjonatu i jednocześnie handlowego przedstawiciela jakiejś znanej lokalnej marki.
Ludzie – o dziwo – życzliwi, ochroniarz na lotnisku sam zagajał, nawet usiłował sobie przypomnieć jakieś niezidentyfikowane polskie zdanie, bodajże ‘szczęśliwej podróży’, urzędniczka sprawdzająca z gorliwością godną lepszej sprawy każdą kartkę mego paszportu miała miły uśmiech i zwróciła się do mnie po imieniu (nie do pomyślenia np. w Rosji).
Mentalność Kalego robotników – etos pracy – żaden, podobnie jak ich miesięczna pensja około 200 USD. Na 8 ruszało się jako tako 2, reszta była nie do wykrycia w zakamarkach statku, niedużego zresztą. Tu obrazek, który podniósłby wszystkie włosy na głowie byle któremu bhp-cowi w kraju: ubiór do pracy: kask, owszem, bo krzyczeli jak nie było, z uwagi na przeładunki w porcie, ale do tego dres, skarpetki wywinięte na zewnątrz, i (uwaga, orkiestra tusz!) klapki!
Za rusztowania służyly stare, obite metalową blachą drzwi, ułożone luźno na niedbale pospawanych w kształcie nóg stołowych kątownikach. Zamiast dźwigu sztaplarka z nakładką na widły z dużej rury zakończonej szeklą i cztery ręczne wciągarki bloczkowe łańcuchowe bez jakichkolwiek atestów do zdejmowania i operowania elementem o masie co najmniej 1 tony. Ale zrobili, udało się, tu przypomina mi się stary kawał bodaj z Gołasem, jak tłumaczył, ze hydraulik upija się dla dobra klienta, bo jak potrzebuje gwintownik, kolanko i zestaw narzędzi, a ma tylko kawałek węża gumowego i opaski, to on na trzeźwo tej roboty nie ruszy, a po pijaku – zrobi!
Inny obrazek logistyki made in Georgia: mimo że było wiadome od początku, że będą potrzebne dwie beczki oleju, kupili jedną, a nasi nie doczekali się podczas tygodniowego pobytu na pracy na drugą, zamówioną w Turcji. Wyjechali, nie doczekali się, a uszczelnienie przemycałem niezgodnie z przepisami IATA w bagażu check-in, chemikalia w metalowych puszkach, niemieccy celnicy zajrzeli, zostawili protokół, że zagladali, ale materiał ocalał, gdyby nie to do dziś nie można by było skończyć, bo nie zgadzała się cena na fakturze i na opakowaniu i gruzińskie cło zaaresztowało przesyłke jako podejrzaną. Nie chcę niczego sugerować, ale na lotnisku jedynym ostrzeżeniem przetłumaczonym na 6 języków było nie ogłoszenie o ptasiej grypie, ale że łapówka będzie karana do 6 lat więzienia, ciekawe, co?
No, ale dla atrakcji zawsze na podróżnych oczekują krakowianki gruzińskie, dzieci w strojach ludowych z jakimiś narodowymi ciastkami na powitanie.
Widok z okna pensjonatu swojski, na zrujnowane i zagracone podwórko, kuriozalny system wyłączników światła głównego, nie można włączyć go od drzwi wejściowych, tylko przy łazience, parę metrów dalej i przy innym, zamkniętym pokoju. A kontakty tam, że jakby człowiek specjalnie myślał, jakby tu najmniej wygodnie je rozmieścić, to by mu tak nie wyszło. Na szczęście bezprzewodowy szybki Internet był, to okno na świat podstawowe w niezłej jakości. Kanały w telewizji w większości rosyjskojęzyczne, zaśnieżone, standard rosyjski.
Sporo bankomatów, o wiele gęściej niż w Polsce, ale ciekawe – karta wychodziła z nich dopiero po wydaniu pieniędzy, u nas najpierw trzeba wyjąć kartę.

Gruzini mają swój alfabet, trochę podobny do greckiej cyrylicy, trochę do arabskich arabesek, czytają z lewej do prawej, ale np. na banknotach (waluta kraju - lary, coś jak pół do-larów i takiejż wartości) mają liczebniki i nazwę banku powtórzoną łacińskim i to po angielsku, chyba nie przepadają za dawnym okupantem.


Pogoda w połowie lutego taka jak u nas : 3-7 stopni, ale jak jest słońce robi się zdecydowanie cieplej, dość, że magnolie już pozakwitały.

Jak większość krajów z wpływami rosyjskimi poobstawiany wszechobecnymi w calej Azji rosyjskiej leningradami - blokami, mrówkowcami, które nijak nie pasują do tego czarnomorskiego kurortu z palmami i bambusami na ulicach i majestatycznymi górami w tle.



Mialem okazje raczyc sie miejscowymi odmianami wina, z nazwami prawie jak wszystkie barwy teczy: biale, rozowe, zielone, czerwone, czarne... Gospodarz pensjonatu, w ktorym mieszkalem, mial po przeciwnej stronie ulicy handel winami, a byl w moim wieku i byl bardzo goscinny, dyskusjom na temat przyjazni polsko-gruzinskiej nie bylo konca... poza tym, maja tu, wieksze od rosyjskich pielmienow - ichnie chinkali,


rowniez, jak i pielmieni wywodzace sie z kuchni chinskiej.
Tu wspomniec nalezy toast gruzinski:
Kiedys pop, kapiac sie nago w rzece zostal zdybany przez 3 ploche i krotochwilne panienki. Zdazyl jedynie w pore zaslonic przyrodzenie swym sluzbowym kapeluszem, a owe niewiasty nalegac zaczely, aby im poblogoslawil. Pop nie wymigiwal sie zatem od sluzbowych powinnosci, i, trzymajac kapelusz lewa reka, poblogoslawil dziewczetom druga - prawa. Zaraz po tym chichoczac poprosily go, aby im poblogoslawil rowniez lewa reka, co tez, trzymajac kapelusz prawa, pop uczynil. Nie trzeba sie dlugo zastanawiac, aby przewidziec, ze kobiety mlode, z godnie z koleja rzeczy poprosily go, aby pop poblogoslawil je obiema rekami naraz. Pop rowniez tej prosbie uczynil zadosc, a my wypijmy za cudowna sile, ktora trzymala kapelusz popa na miejscu...
W czasie, gdy tam byłem, centrum Batumi było rozkopane do imentu (a wie kto, co to iment?), kładli nowe rury kanalizacyjne, wodociągowe i coś tam jeszcze, widok z górnego okna pokoju - niezbyt ciekawy, stara zabudowa z krytymi blachą dachami, niektóre miejsca zaniedbane, niektóre zbyt kolorowe, niektóre całkiem nowoczesne typu chrom i szkło, pasujące do reszty jak pięść do nosa... Nad brzegiem widać było budujące się nowe hotele, to miasto będzie niedługo miało duży potencjał turystyczny. Byłem tam po sezonie, deszcz nie nastrajał do spacerów, na pustym, długim na parę kilometrów reprezentacyjnym deptaku żywej duszy, nad brzegiem morza otoczaki wielkości pasującej do dłoni, parę przywiozłem do przydomowego ogródka, wywoławszy zdziwienie sprawdzających bagaż. Każdy nowy międzynarodowy samolot jest witany przez dzieci w strojach ludowych, dziewczynkę i chłopca, w wysokich butach i kozackim kontuszu z charakterystycznymi przegródkami na naboje, czy jak to inaczej nazwać...

Warna

Z Warny....

Sami tego chcieliście, nieszczęśnicy!

Oto byłem we Warnie, tej Warnie, z której nasz król Władysław Warneńczyk się wywodzi, w tej Warnie, gdzie niedaleko plaża Złote Piaski się znajdywa, w tej Warnie, do której latem walą tłumy, a po sezonie jest klimacik nieco większego Pobierowa, gdzie wszystko pozabijane jest płytami pilśniowymi, a ostatnio technologia przerobu drewna poszła na tyle naprzód, że teraz są to płyty OSB, odporne na wodę, grzyby, pleśnie i inne drewnoryjce. Miałem hotel w samym centrumie, noszące wielce obiecujące miano "Plaza" tuż przy Primorskom Ogrodzie, ale żeby powalał ten hotel śniadaniami, to bym nie powiedział, choć niby Bulgaria krajem rolniczem podobnież jest. Sok pomarańczowy, pożal się boże, tylko z nazwy, właściwie to rozwodniony do nieprzyzwoitych granic syrop w wodzie, większość potraw zimna, mimo stania na podstawkach umożliwiających podgrzewanie, tajemnicą jest za to dla mnie, dlaczego ciepłe mleko było, a zimnego nie! Jak tu się cieszyć zimnym jajkiem sadzonym, wystygłymi parówkami pokrojonymi na kawałki, czy zupełnie nie wyglądającą jajecznicą, może ktoś tak lubi, a może jak jest coś niesmaczne to mniej tego schodzi? Kto wie, jakimi ścieżkami chodzą pokrętne myśli bułgarskich menadżerów hotelowych... A ten Word to też pokiełbaszony nieźle, wyraz "lubi" mi podkreślił jako przestarzały! Co prawda na zielono, ale co mi się tu będzie elektroprogram wymądrzał, jak sam to umiem lepiej! I jeszcze mi chce znak zapytania stawiać na końcu poprzedniego zdania, że co, że niby się zaczyna na "co", to już zaraz musi być pytające??

Wracając do tzw. tematu, nadmienić należy, iż bawiłem tam naprędce i krótkoterminowo, czasu mając jedynie na króciutki rekonesans tuż po przyjeździe, bo potem do pracy, a jak już miałem chwilę czekając na samolot, to się tak rozpadało, że ochota do zwiedzania wyparowała ze mnie natychmiast. Miałem okazje podreptać na deptaku, stwierdzić, że chyba po sezonie mają tanie jedzenie w knajpkach, za 3-4 lewa można już cos wybrać nawet w nadbrzeżnej knajpce na ciepło, obejrzeć urodę i modę miejscowych przedstawicieli i przedstawicielek tubylców i pogadać chwilkę z tubylczym agentem, z którym po puszczeniu przez niego Claptona, Fisha i Eaglesów na samochodowym odtwarzaczu szybko znalazłem wspólny język (angielski) i ponarzekaliśmy sobie jak na starych tetryków przystało już to na drogi, już to na poronione pomysły polityków, czy też charakterystyczne cechy niektórych nacji, doszedłszy do wniosku, że czlowieki mogą być albo fajne, albo głupie, w najlepszej komitywie dotarliśmy do krańca współpracy. Posłuchałem sobie o jego karierze zawodowej, odległości z pracy do domu i tym podobnych szczegółach, a nawet o ciekawym pomyśle socjalistycznych decydentów wykopania kanału z Warny do, bagatela, oddalonej o paręset kilometrów Sofii, nawet pierwszy odcinek wykopano.

Przekonałem się kolejny raz, że jak agent powie, że zadzwoni, to powie, i trzeba dzwonić do niego samemu, bo zapomni, albo się spóźni, albo wyniknie coś z tego niedobrego dla zainteresowanego. Przy okazji przekonałem się, że podróżowanie w obrębie Unii posługując się li tylko dowodem osobistym jest absolutnie możliwe, i czasem nawet zabawne, jak pograniczny kontrolnik chce wstawić pieczątkę o dacie wyjazdu, a tu klops! Nie może!

Plaża jest ciekawie oddzielona pasem restauracji, tak że dojść do niej ciężko, widok ze skarpy ogrodu jest całkiem miły, tylko szarzało już i niewiele było widać, ogród pełen zaskakujących zwrotów ścieżek, muszli koncertowych, malowniczych mostków ładnie na zielono podświetlonych, sporo młodzieży na deskorolkach, i nawet policja municypalna tam się w samochodach pętała. Policji podobnie jak w Rumunii na drogach sporo, czają się za krzakami i strzelają suszarkami na niesfornych jak na całym świecie kierowców.

I nie myślcie sobie, że to tak fajnie ciągle gdzieś się po świecie pętać, jak wam się podoba to sobie pracę zmieńcie i pogadamy

Znowu o Izraelu, tym razem na cieplo

kolejne z Izraela

Znowu jestem w upalnym tym razem Izraelu, cieplutko tak, ze czlowiek w pracy
wyglada jak pod prysznicem, tak z niego kapie, ale tez jest pare chwil
i sluzbowy samochod z wypozyczalni, ze mozna sobie pozwiedzac, co jest
naprawde rzadkie w mojej pracy.
Wlasnie sobie zrobilismy z kolega (zawsze to razniej) maly rajdzik po
osobliwosciach, ktorych jeszcze nie widzielismy poprzednio - czyli
ruiny twierdzy z okolo XII wieku pod Nimrod, na wysokosci okolo 1400 m
npm czyli temperatura, jak sie wychodzi z fury podobna do polskiej, a
nie jak w piecu hutniczym, jak to jest na depresji kolo Morza
Martwego, czy nawet wczoraj zwiedzanego i kapanego osobiscie Jeziora
Galilejskiego, wsrod tubylcow Kinaret zwanego, 1/3 zasobow slodkiej
wody Izraela, kamieniste dno i plaza, do niego i z niego wplywa i
wyplywa slawny Jordan, niestety wplyniecia w naturze nie
zaobserwowalismy, chyba ze rzeczka sie kryla wsrod traw, a z
wyplynieciem nie wiemy, bo nie przejezdzalismy.
Poruszajac sie w miedzyczasie po terenach graniczacych z Jordania,
minely nas takie piekne hammery wojskowe, z pomontowanymi karabinami
maszynowymi na wiezyczkach takimi jak na lodziach patrolowych, ktore
wlasnie uruchamiamy, ledwo sie zmiescilismy na drodze razem przy
mijaniu, mijalismy tez mocno ostrzelane opustoszale bazy wojskowe,
nawet jeden oboz zywy, pelen ladnie prezentujacych sie czolgow w
ilosci co najmniej kilkudziesieciu, gdzieniegdzie byly bunkry ze
strzalka schron, bylismy tez na punkcie widokowym gory Bental, gdzie
co roku mozna zobaczyc snieg prawdziwy, z zachowanymi dla potomnosci
umocnieniami w formie wykopow, starych wiezyczek dzial, ze
stylizowanymi sylwetkami czuwajacych i mierzacych do celu zolnierzy z
blachy, i nawet miejsce sie tam znalazlo na wystawe rzezb z czesci
maszyn udatnie zespawanych przez jakiegos rzezbiarza. Podjazdy i
zjazdy tam byly takie, ze nasz biedny hyundai getz fun ledwo tam na
dwojce dawal rade, ale jakos nie zawiodl.
Widoki takie, ze nasze Tatry sie prawie chowaja, w tej slawnej
twierdzy zaobserwowalismy panoszaca sie faune w formie jakby jakichs
pieskow preriowych, troche spasionych, z daleka przypominajacych
borsuki, ale bez paskow po bokach. Nie wiem co to bylo, w kazdym razie
wydawalo przerazliwe dzwieki i pozostawialo po sobie jakby kozie
bobki.
Nasza baza noclegowa Hajfa, piekniej polozona niz Tel Awiw, bo na
wzgorzach, z duzym portem i malym lotniskiem chyba cywilnym albo
wojskowym, w kazdym razie malo uzywanym jest calkiem znosna do zycia,
nie ma za duzo korkow i nawet spotkalismy rodaka, i to o dziwo ze
Szczecina, gdzie tez tych naszych nie mozna spotkac?
Hotel Leonardo na plazy, z kilkoma slawnymi podobno restauracjami
niedaleko, gdzie za niewygorowana jak na Izrael cene mozna sie posilic
w otoczeniu muzy calkowicie wspolczesnej hamerykanckiej, ludzie tu sie
rozkladaja na trawce i celebruja srodziemnomorski klimat i spotkania w
gronie rodzinnym i przyjaciol do poznej nocy. Na plazy co sto metrow
mniej wiecej stoja ciezarowki typu mercedes sprinter, gdzie na noc chowaja lezaki, parasole i
krzesla plastikowe, a w dzien sprzedaja lody. Fale takie, ze surfowac
mozna bez latawcow, choc z latawcami chyba mniej sie trzeba namachac.
Plaza to dopiero po 18, albo rano, w dzien dla mnie za goraco, ale
tutaj chyba to nikomu nie przeszkadza, biegaja jak zwariowani caly
bozy dzien po tym deptaku wzdluz morza.
Co by tu nie gadac, na plazach moge tylko potwierdzic - nie ma
ladniejszych dziewczyn niz Polki i Rosjanki i Rumunki z Konstancy,
zaglebia tego towaru.:) (tak, jestem wstretna feministyczna knurzyca)
Zdecydowanie do pracy i zwiedzania polecilbym inne miesiace - sierpien
jest zdecydowanie za goracy, luty i marzec byly lepsze i mniej
tloczno, zapewne tez latwiej o dogodny samolot, linie izraelskie El Al
sa bez przesiadki z Berlina Shoenefeldu, ale zdecydowanie za duzo
czasu traci sie na wypytywanie po co i na co sie jedzie - chca zeby
byc 3 godziny przed odlotem, kiedy gdy lecielismy Lufthansa i Austrian
nie bylo tych hockow klockow i godzina wystarczyla, a powrot i tak
zawsze jest ze sledztwem, to nie wiem co polecac. Wypytuja co kto
kiedy z kim po co i prawie ze przeswietlaja caly paszport, zwlaszcza
jak sie ma wize arabska, jak nizej podpisany. Lepiej sie niby spoznic,
na godzine przed odlotem juz o nic nie maja czasu pytac.
Ale nie jest zle, jak widac mozna tam doleciec i wyleciec calo,
bezpieczenstwo na ulicach lepsze niz w krajach arabskich, bo nie
podbiegaja biedne dzieciaki zebrzace i nie wyciagaja ci
niepostrzezenie czegos z kieszeni. Jak i wszedzie tutaj mozna sie
dogadac po rosyjsku, jak nie znaja angielskiego, obsluga kebabowni
okazala sie szprechajaca w tym slowianskim jezyku jak juz inne sposoby
porozumienia zawiodly. Dobrze przecwiczyc nazwy dan w tym dzwiecznym
jezyku - kurica to drob dla naprzykladu.
Chmury sie zdarzaja, ale nic nie pomagaja, jak w dzien jest 30, a w
nocy 24 minimalna, to nie ma sily i beton zmienia sie w promieniujacy
piec, jesli nie ma klimy
Rejestracje maja zolte jak w Holandii, ale same cyfry, i na dodatek
nie wiem jak to jest, ale z tej samej wypozyczalni nie bylo
powtarzajacych sie numerow w trzech autach, ktorymi jezdzilismy.
Gniazdka wtyczkowe bez uziemienia maja takie mniej wiecej jak nasze,
jesli chodzi o rozstaw, mozna uzywac polskich ladowarek do kompow i
komorek, ale cos co ma uziemienie nie pasuje, trzeci bolec maja we
wtyczce a nie w kontakcie, wiec wszelkiego rodzaju polskie czajniki i
grzalki nie maja uziemienia w czasie pracy.
Telewizja zdecydowanie lepsza od arabskiej czy tureckiej, nie ma
dyskusji, nawet Californication udalo mi sie obejrzec, ale cena
internetu w hotelu pieciogwiazdkowym dodatkowo 20 dolcow za dobe to
troche nie za barzo i na dodatek na weekend zabraklo, i trzeba brac po
godzinie za 7 dolcow, co juz jest zdzierstwem w bialy dzien.
Ten zawily styl to lata pracy, i prosze mnie tu nie wyzywac od braku
lapidarnosci i pokreconych mysli, przeskokow po tematach, tak ma byc i
juz, jak sie nie podoba - nie czytac, samemu se jezdzic i nie
marudzic, krzyzowki zamiast tego rozwiazywac dla gimnastyki umyslu i w
fotelu bujanym zwijac welne z motkow w klebki, glaszczac dzieci po
plowych glowkach.

Dla tych co byli, albo chca isc na Avatar (3d)



Za: widowicho jak sie patrzy za te 23 zeta, efekty najlepsze od czasow gwiezdnych wojen, latajace kule ognia w trojwymiarze, wspaniale, przyrodonasladowcze, choc czasem nierealne krajobrazy, mimika awatarow jak najbardziej zblizona do ludzkiej, choc ja osobiscie wole bezksztaltny niewatpliwie inteligentny ocean jak z 'Solaris', ktory jest zdecydowanie mniej spektakularny niz 3-metrowe stwory z ogonem i warkoczem, swiecace grzyby i rozne zyjatka na pokreconych omszalych konarach, ujezdzanie latajacych praptakow itp. Oczywiscie koniecznie trzeba isc, zeby samemu zobaczyc naoliwiona machine amerykanskiego kina - narzedzia imperializmu w swej szczytowej formie. (Przypomina mi sie rysunek bodajze Mleczki, idzie dziadek z wnuczkiem w ubranku kowbojskim, pijacym coca-cole, mijajac macdonalda i angielskie szyldy typu sex shop i podpis - i pomyslec, ze nasza rodzina przez 200 lat nie dala sie zrusyfikowac...)
Wszystko w scenerii rodem z gier komputerowych, bedzie na pewno bliskie nastoletnim
odbiorcom, stanowiacym niewatpliwie target produktu. Ujecia sa niezapomniane, efekty jak to
efekty - do podziwiania, klimat basniowy, zli, dobrzy, nie musisz sie zmozdzac kto jest be.


Przeciw: Jak kazda bajka roi sie od nielogicznosci (ze wspomne nie dajaca sie najpierw
przebic seria z karabinu maszynowego szybe, ktora ustepuje pod zaostrzonym patykiem,
dodatkowo nafaszerowana niewybrednym dydaktyzmem, ideolo amerykanskiej legendy pt. sam z
butelka benzyny na przewazajace sily wroga, po walce zdac butelke... Jakby to byl radziecki
film wojenny z Sasza, co ma oddac granat po rozbicu 7 tygrysow tobysmy pekali ze smiechu, a
tu prosze - kupujesz i jeszcze sie oblizujesz, jak to wspaniale spedziles czas. Charaktery
wylacznie czarno-biale, poprawne politycznie do obrzydzenia, nawet sprawny inaczej na wozku
jest glownym hero, mieszanka plci - kobieta musi pomoc, zeby bylo powodzenie misji,
jajoglowi kontra wstretni wojskowi, ale co tu wytykac bajce smrodek dydaktyczny i logike i
prawdopodobienstwo zdarzen.
Komercha, z najwyzszej polki - ma jesli sie juz nie podobac to budzic kontrowersje, dyskusje
(choc nie wiem o czym), niewazne jak, byle jak, byle sie mowilo... Pochwala checi i odwagi
zamiast wyksztalcenia przebija nachalnie co trzeci dialog w srodowisku ludzkim. Ciekawe, ze
objetnie na jakiej planecie, obojetnie jakiej proweniencji stwory wszedzie, kuzwa, mowia po
angielsku!Nie musisz sie biedny nastolatku amerykanski stresowac, ze nie znasz zadnego
jezyka, nie musisz szybko czytac napisow pod spodem, jestes z tak poteznego panstwa, ze
niedlugo bakterie beda mialy pod mikroskopem zmodyfikowane genetycznie podpisy po
angielsku, z jakiego szczepu pochodza, nie po lacinie, bo po co? Zadnego wysilku, guma do
zucia dla rozumu, nie mysl przypadkiem, bo ci jeszcze zaszkodzi, technologia, jesli nie
rozwiaze wszystkich twoich problemow jest do dupy itd itp. Chronic nalezy slabszych w
zasadzie, no ale jesli sie nie da to oni sabie jakos poradza i dobro i tak zwyciezy.
Zreszta jesli ktos kiedys ogladal francuski film 'skorumpowani' - to wie, ze dobro
zwycieza.

Izrael po sezonie

Ku ustrapieniu potomnych znowu chwytam za klawiature i niniejszym przedstawiwam krotkie z natury rzeczy (cenie lapidarnosc :) wypociny na temat pobytu w jakze egzotycznym dla nas Polakow, mitycznym z uwagi na religie, panstwie Izrael

Na lotnisku od razu podpadlismy dwojce sluzbistow z ochrony, ktorzy nas zaczeli wypytywac o cel wizyty i nie chcieli uwierzyc, ze turystyczny, bo nie mielismy planow co konkretnie zwiedzimy, ale jak zdecydowanie zaczelismy zaprzeczac, ze sie znamy z kolega z firmy i nie mamy nic wspolnego ze soba, w koncu sie odczepili.

W zaleceniach z firmy mielismy absolutny zakaz samodzielnych ruchow po miescie, mielismy czekac na kogos kto nas odbierze, mieszkac w wyznaczonym pieciogwiazdkowym hotelu z ochroniarzem z pistoletem pod pacha przy wejsciu i w ogole byc ostrozni jak co najmniej w Rosji. Okazalo sie, ze nie taki diabel straszny jak go maluja, czekal na nas tylko taksowkarz, zaden specjalny facet sie nami specjalnie nie zajmowal, wypozyczylismy sobie samochod, ktorym smignelismy do okupowanej przez Izrael Jordanii, na Zachodnim Brzeg Jordanu, nad Morze Martwe i nic nieszczegolnego sie po drodze nie wydarzylo, poza tym, ze jak chcelismy obejrzec legendarne Jerycho, to bramy byly tak otoczone drutem kolczastym, strzezone i zamkniete, ze z samego ich widoku nam sie odechcialo i wrocilismy na autostrade, podobno dobrze zesmy zrobili, bo to oaza Hamasu i roznych podejrzanego autoramentu indywiduow.

Jedyne dla nas wolne dni to byl szabat, czyli sobota, ktora jako jedyne panstwo na swiecie obchodza jako swieto cotygodniowe wolne od pracy, a w niedziele normalnie pracuja, wiec w sobote moglismy sobie pojechac do Jerozolimy, co oczywiscie z ochota uczynilismy, jednak pogoda zdecydowanie nie dopisala... byla burza z piorunami i gradem jak groszek, lalo prawie tropikalnie, choc temperatura nie przekraczala 13 stopni (koniec lutego), a my brodzilismy w strugach deszczu i w wodzie po kostki po drodze krzyzowej, odwiedzilismy sciane placzu i sluchalismy naszej imigrantki z Rosji - przewodniczki z wycieczki za friko, ktore dla informacji chcacych tam pojechac jest organizowana codziennie przez biuro turystyczne w Jerozolimie, zbiorka przed informacja turystyczna przy bramie glownej Starego Miasta. Chodzilismy razem z Holendrem, Kanadyjczykami, Niemcem, Koreanczykiem , Wlochem i paroma nie zapamietanymi, a byl to spacer co najmniej dla zdecydowanych na wszystko laknacych informacji turystycznej dziwakow, zwazywszy pogode.

Z uderzajacych oczy ciekawostek napomkne tylko, ze u nich sluza w wojsku wszyscy w wieku od 18-21 lat przez 3 lata, z dziewczynami wlacznie, wiec rozbawil mnie widok w stolowce kobiety - zolnierza, w mundurze polowym, jak trzeba, z karabinem M16 na jednym ramieniu i, jak to u kobiet bywa, torebka damska na drugim, zaluje, ze nie moglem sfotografowac, ale co baza wojskowa to baza, za duzo tam bylo uzbrojonych ludzi, zeby robic bezczelnie cos zabronionego. A zdarzaja sie rozmowy przy stole miedzy zolnierzami po rosyjsku, o logistyce i takich tam innych problemach...Na kutrze sluza takie chlopaczki, jak u nas pasjonaci gier komputerowych, tylko oni maja do zabawy ostra amunicje, prawdziwe szybkie lodzie i naprawde namierzaja cele na swoich ekranach, widzialem jak na statku, stojacym jakies 800 m od nabrzeza, chlopak dla sprawdzenia sprzetu wymierzyl karabin pokladowy sporego kalibru w glowe ledwo widocznego golym okiem niczego nie podejrzewajacego kolegi na brzegu, wystarczyloby pare nieostroznych posuniec palcem i nic by z niego nie zostalo. Pewnego razu przyjechali na kuter i dwaj inni, rzucili plecaki i powiedziali, ze dzis mieli szczescie, bo tuz kolo ich kutra, nie dalej jak 2 m, wybuchla rakieta, czy cos podobnego.

Ciekawe jest rowniez zobaczyc hebanowego zolnieza izraelskiej armii, przypomina sie stary kawal - pyta Zyd Murzyna czytajacego hebrajska gazete - nie wystarczy ci, ze jestes Zydem?

Codziennie tracimy od 40 minut do 1,5 h na przejscie bramy do portu, portu strzega bardziej niz bazy wojskowej, gdzie tylko przejezdzamy przez szlaban nic nie mowiac, a do portu - przechodzimy przez bramke wykrywacza, ciagle odpowiadamy, ze nie mamy broni, ze nikt nam nic nie dal do przekazania, ze nie rozstawalismy sie z naszymi rzeczami i laptopem i w ogole, w kolo Macieju czy dookola Wojtek. Pytania sa o tyle bezsensowne, ze w bazie mamy pod reka co najmniej kilka karabinow, niepilnowanych lub pilnowanych bardzo slabo, i w ostatecznosci moglibysmy je wywiezc, bo przy wyjezdzaniu sprawdzaja tylko bagaznik.

Firma nakazala nam hotel tuz przy plazy, przy sniadaniu mam wiec widok na morze, widze jak ludzie niezaleznie od pogody sie kapia, i to zarowno stare dziadki z recznikiem sheratona na plecach i w krotkich spodenkach jak i wyszpanowani mlodziency, widzialem tez, jak gosciu na rowerze na specjalnym bagazniku z boku przywiozl deske, wsiadl sobie na nia, a ze fale byly porzadne to wkrotce lecial po ich grzbietach , dopoki nie spadl - i od nowa.

Jezdza tu prawie po arabsku - nagminne jest nieuzywanie migaczy, wyprzedzanie po prawej stronie na autostradzie, policja nie reaguje zupelnie, sa fotoradary, ale chyba nikt sie nimi nie przejmuje, bo na ograniczeniu do 80 wszyscy jada okolo 110 i nic sie nie dzieje, podobno dopiero od 130-140 zaczynaja pstrykac, ale nie stwierdzilem, bo ustawione sa tak, ze robia foty tylu samochodu. Drogi maja roznej jakosci, ciagle cos buduja, ale jakosc istniejacych nie jest porazajaca. Widoki z drog, zwlaszcza okolic gorzystej Jerozolimy przepiekne, w porze deszczowej nad morzem zielono, tuz przy Morzu Martwym w tej najwiekszej 400 m depresji - pustynnie, sam piach i wawozy. Korki sa wszedzie w miescie, czasami lepiej jechac w przeciwna strone i probowac sie przebic droga szybkiego ruchu, - ciekawostka - w srodku miedzy pasami jest kolej i na dodatek kanal burzowy, wybetonowany. Motocyklistow i skuterzystow sporo, bezczelnie sie pchaja pod prad, po pasach awaryjnych, ale w koncu po to maja skutery, zeby nie stac w korkach, ja ich tam jak moglem wpuszczalem. Wiekszosc ulic w miescie jest jednokierunkowych, wiec trzeba mocno nakrazyc zeby sie znalezc w miejscu dostepnym latwo z jednej strony

Chyba nas tu zolnierze polubili za dobra robote, bo wyslali jakis list pochwalny do naszego szefa i na dodatek zorganizowali po czapeczce Izraelskiej Marynarki Wojennej z oficerskimi zlotymi wezykami, wcale nieproszeni :)

A propos marynarki to sluzba na malych kutrach jest duzo przyjemniejsza niz na duzych jednostkach, bo spac chodza do domu, a na tych duzych musza byc ciagle na statku,na malych moga sobie szybciej plywac czasami (raz w miesiacu obowiazkowo sprawdzaja moc kutra), a predkosci maja takie, ze malo ktory prywatny jacht motorowy dorowna, jak jest pogoda to moga sie poobijac na pokladzie, bo jest ich mniej i nizszych ranga, moga postraszyc delfiny, tak jak my to zrobilismy podczas crash testu (od calej naprzod na cala wstecz), az dziob poszedl pod wode i wystrzelila na nas fontanna wody, kuter sie zatrzymal na ok. 10 swoich dlugosciach - okolo 250 m - z predkosci 46 wezlow! (82 km/h).

Bardzo duzo na ulicach i w hotelu slychac jezyk rosyjski, w latach 90- tych najechalo 6 milionowy Izrael 1 milion Zydzow z Rosji, sa na tyle silna grupa, ze pojawiaja sie gdzieniegdzie, poza arabskim, angielskim i hebrajskim napisy cyrylica, w telewizji niektore stacje podaja napisy w filmach po hebrajsku i rosyjsku w drugiej linijce i maja nawet radiostacje po rosyjsku, niezbyt ciekawa, ciagle gadaja. Piekne wyglada telegazeta w hebrajskim, a wszystkie dokumenty tu spinaja z prawej strony, segregatory maja ladna ostatnia strone okladki, kolonotatniki tez i na dodatek margines z drugiej strony kartki :)

Dziewczyny na ulicach - czarne pieknosci, choc zdarzaja sie rude i piegowate, blondynki, wszystkie prawie szczuple, nie tak jak w krajach zachodnich, gdzie niestety kroluje nadwaga, zwlaszcza wsrod malolatow.

Jerozolimy opisywac nie bede szczegolowo, ale w murach starego miasta zyje 2 tys chrzescijan, 4 tys zydow i dwadziescia kilka muzulmanow, a zdarzaja sie tez etiopscy murzynscy zydzi, ktorzy maja swoja czesc kosciola Ciala Jezusa na dachu. Duzo turystow, malowniczych uliczek, wykopalisk wystawionych na widok, a w szabat mnostwo ortodoksyjnych starozakonnych w kapeluszach i z pejsami i ichnim pasie modlitewnym. Bylem pod Sciana Placzu, rzeczywiscie modla sie do niej, zostawiaja karteczki z zyczeniem, bylo pusto z uwagi na pogode, ale widac ze w sezonie sa tu wielkie kolejki, zeby wejsc przechodzi sie przez bramke jak na lotnisku, samochody z policja stoja stale tuz obok.

Mowia, ze w lecie jest tu naprawde goraco, temperatura w pomieszczeniach pod pokladem osiaga 48 st!

Jak lalo siedzialem w hotelu, zamiast jak moj kolega Niemiec wziac samochod, przejechac - bagatela - 250 km na poludnie i znalezc sie w calkowicie innym klimacie pustynnym, gdzie slonce swieci prawie zawsze. Przyznaje, nie wpadlem na to... A maja nawet wyciagi narciarskie, bo ich najwyzsza gora ma tyle co nasze Rysy, jest na polnocy, na granicy z Jordania, ale pewnie jak wszytko tu jest troche drozsze niz w Europie. Z uwagi na niechec sasiednich arabskich panstw Izrael gra w europejskich ligach koszykowki i pilki noznej.

Znowu Rosja...

No... Znowu. Mnie napadlo. Tym razem na Szeremietiewie czekam (Moskwa, Azja) slucham tym razem naszego Sydneya Polaka, Sade, Janerki, naprawde jak sobie puscic dobrze znane i lubiane takie np "My Aphrodysiac Is You" Katie Melua to nawet ta szarosc, bloto, mgla, zasieki i podziurawiony mur naokolo lotniska wydaje sie do zniesienia. Cóz dodac do poprzednich moich spostrzezen? Tak samo kobiety to jedyna ozdoba smutnego swiata, choc sie zdarzaja fajne punkty w rzeczywistosci, bywaja sklepy wygladajace po zachodniemu w tym Wolgogradzie, ale zaraz dla kontrastu najwiekszy bodajze w Rosji pomnik Lenina, stojacy na brzegu Wolgi (w tym miejscu na oko szerokosci kilometra), ze wzrokiem wpatrzonym w horyzont z wyspreyowanym numerem lokalnej firmy taksowkowej na cokole, niesamowity brud naokolo pomnika i na brzegach rzeki. Dla informacji - kierowca ze stoczni mi opowiadal, ze zdaje sie w 1961 r zastapil na cokole pieknego jak bog Stalina, wykonanego calkowicie z brazu, no a obecny Lenin jest betonowy. Po rozmowach z ochroniarzem na mostku statku dowiedzialem sie, ze miasto podobno zalozyli Niemcy pareset lat temu, a i Polakow tu sporo mieszka od dawna. Mieszkalem w czesci oddalonej o okolo godziny jazdy federacyjna droga wzdluz Wolgi od scislego centrum metropolii liczacej z okolicznymi przysiolkami, przeksztalcajacymi sie powoli w dzielnice miejskie, prawie 2 miliony mieszkancow, w wiekszosci zamieszkujacych duze skupiska niedbale rozrzuconych blokow typu leningrad, z niesamowicie zapuszczonymi okolicami, malowanymi oponami jako zabawkami dla dzieci i gdzieniegdzie zaniedbane domy typu wiejskiego, z podworkami zajetymi na tymczasowe parkingi lub warsztaty. Na poczatku zatrzymalem sie w domu goscinnym "Siem Koroliej" (7 krolow), polozonym w dzielnicy willowej, co okazalo sie nie byc zaleta - mnostwo psow po zmroku zaczynalo swoje zawodzenia, szczekania i inne psie halasy, hotel ow byl otoczony pieknym murem, ze stalowa brama i furtka na elektromagnes, mial piekne duze pokoje, ale zeby zapalic swiatlo gorne trzeba bylo wyjsc z pokoju wylacznik byl za drzwiami, bylo tez wszystkiego slownie dwa gniazdka wtyczkowe pojedyncze, tak ze jak sie chcialo ogladac telewizje, miec wlaczona stojaca przy lozku lampe (dla ulatwienia rowniez gaszona przyciskiem noznym oddalonym jakies 2 metry od samej lampy) i do tego laptop, to trzeba bylo wybierac: albo - albo. Sniadanie, jak wiekszosc jedzenia w Rosji, bylo albo niesmaczne, albo nieswieze, albo zimne. Wiec ku mej uciesze po przeprowadzce do hotelu Wolga-Don, do ktorego przenioslem sie po 3 dniach bezskutecznych prosb o uruchomienie bezprzewodowego internetu, z widokiem z okna na piekna sluze i zupelnie przyzwoitym standardem moglem odetchnac z ulga: byly 3 podwojne gniazdka, do tego swiatla energooszczedne na pilota (sic!) - gorne i dolne, a dodatkowo jeszcze mala lampka nocna przy lozku! Ale nie ma nic za darmo: za to internet byl w sali konferencyjnej dwa pietra nizej, albo w salce z dwoma komputerami, za to tak zimnej, ze sie siedzialo w kurtce i dalej bylo zimno - to z uwagi na remont przeprowadzany w tamtej czesci hotelu, oni maja dziwny, szeregowy uklad grzejnikow, moze oszczedzaja na rurach, ale kiedy przerwa doplyw do jednego, to w calym pionie jest zimno. Bylem jednak naprawde zaskoczony pomyslem na modernizacje i rozwiazaniami w odnowionej czesci , w ktorej mieszkalem, wszystko bylo w zasiegu reki, dobrze przemyslane, telewizja satelitarna przyzwoitej jakosci, z silnym sygnalem, nie tak jak w tym poprzednim, gdzie sposrod szumow na ekranie trudno bylo cos dostrzec. Kanaly wylacznie rosyjskojezyczne, za to obejrzalem Vabank 2 z oblednym odczuciem, kiedy to Kwinto do Nuty spiewnie zaciagal w jezyku rosyjskim! Oczywiscie nie obylo sie bez dziwactw, np. mozna bylo placic za noclegi karta, a za internet nie - musialem latac do bankomatu zmachany po pracy jak osiolek, ale za to pielmieny w bufecie byly wysmienite, i pani dzwonila do pokoju jak juz byly gotowe. Kartka na sniadanie miala wartosc 100 rubli (ok. 9 PLN), jak sie chcialo cos wiecej - trzeba bylo doplacac, ale za te cene mozna bylo zjesc robione na oczach jajka sadzone, niestety czasami przetrzymane za dlugo, czasami niedosmazone, probowalem wytlumaczyc, co to jajecznica, i nawet sobie raz sam ja zrobilem, ale pani zrobila taaaakie oczy i powiedziala, ze to brzydkie jajka, wiec wiecej nie probowalem. Ciekawostka: dzielnica, w poblizu ktorej mieszkalem to dawna wioska Sareptia, a znamy ja skadinad ze slawnej na caly swiat musztardy sarepskiej, wlasnie tam pewien Niemiec, Glitsch bodajze - w tutejszej pisowni pisany przez "cz" na koncu, zalozyl jedyna w Rosji owczesnej fabryke musztardy. Obecnie jego imieniem nazwany zostal klub bilardowy, w ktorym mialem okazje zauwazyc, ze jednak koniak pity przy stole nie sprzyja celnosci zmagan zawodnikow, sasiedni stol wlasnie sie tym raczyl i nie mogl skonczyc w przewidzianym czasie. My nie pilismy, bo po pijaku, a w tym stanie byla wiekszosc obecnych tam dresiarzy, latwiej w dziob dostac z byle powodu, a czasami nawet bez powodu, na trzezwo sie lepiej ucieka przesladowcom :) Zaprosil mnie na ten upojny sobotni wieczor moj tlumacz, pol Tatar, Timur, (tak jak ten Timur i jego druzyna z lektury szkolnej), mlody chlopak z bujna przeszloscia studiow jezykowych germanistycznych, sluzacy kiedys krotko w milicji czy tez jakiejs firmie ochraniajacej sluzy kanalu Wolga - Don. W centrum Wolgogradu obejrzelismy obowiazkowe punkty typu pomnik Matki - Rosji wznoszacy sie na wzgorzu Stalingradzkim, ich grob poleglego zolnierza z wiecznie plonacym zniczem i tablica zasluzonych, z zewnatrz muzeum bitwy stalingradzkiej itp, i cos, co malo kto widzial od wewnatrz - uniwersytet wolgogradzki, na ktorym studiowal moj cicerone, i wkrecil mnie tam mimo ukazu na drzwiach, ze obcym wstep wzbroniony - no gdzies w miescie trzeba bylo znalezc toalete, jej jakosc przypomniala mi moje dawne czasy studiow - lekko zdewastowane i cuchnace chlorem pozalowania godne przybytki... Bylem tez w planetarium, gdzie przy wejsciu gorowala na scianie olbrzymia mozaika z dobrotliwym Stalinem. Widok ze wzgorza - pomnika nieciekawy, industrialny w charakterze, z kominami, dymami, liniami wysokiego napiecia. Ale na koniec Timur zaciagnal mnie do wysmienitego baru w centrum miasta przy glownym dworcu kolejowym, wybralismy sobie pare dan i kazde bylo wrecz wysmienite! Pierwszy raz w Rosji jadlem cos, do czego nie mozna sie bylo przyczepic - ani smakowo, ani tempreraturowo, ani w ogole wcale! i cena byla zupelnie znosna, duzo nizsza niz w Polsce. Zwykle przyjezdzal po mnie samochod ze stoczni i odwozil mnie z powrotem, ale jak konczylem za pozno korzystalem z minibusikow, z numerami linii, ktore zatrzymywaly sie na kazde machniecie reka, w ktorych przejazd kosztowal od 80 groszy w przeliczeniu w najblizszych okolicach, a do centrum (okolo 1.5 h jazdy) tez tylko 2 PLN. Taksowka na lotnisko - godzina jazdy o 4 rano, czyli w nocy wyniosla mnie jedynie 45 PLN na nasze. Lotnisko Szeremietiewo w Moskwie to tez niezly kwiatek - nigdzie po przyjezdzie z terminalu przylotow krajowych nie ma tablic z ktorej bramki sa loty do ktorego portu lotniczego, widza to tylko ci, co przychodza z miasta, na caly terminal widzialem tylko dwie toalety - jedna damska i jedna meska! Fakt, ze duze, no ale.... W ogole temat toalet jest zdecydowanie zaniedbany w Rosji, w barku naprzeciwko stoczni np. trzeba sie bylo do niej przeciskac miedzy kartonami z dostawami gdzies na zapleczu, przy statku w ogole nie bylo, a ze w miedzyczasie skrecilem lekko noge w kostce ( do bramy ponad 800 m, stolowka przy bramie) to trzeba bylo sobie upatrzyc dyskretny teren za duzym zbiornikiem kolo kotwicy na nabrzezu - facet ma lepiej - caly swiat jest dla niego ubikacja. A tak na marginesie, dobrze miec zawsze, powtarzam zawsze, przy sobie troche papieru toaletowego i kawalek malego hotelowego mydla, po umyciu rak mydlem ktore lezalo na umywalce w stoczni nie mozna sie bylo pozbyc charakterystycznego zapachu szarego mydla przez pare godzin. No to a propos zapachow, jakos tak przez przypadek wzialem ze soba wode kolonska - i cale szczescie - do pokoju jak sie wchodzilo czuc bylo niezmiennie i niezaleznie od ilosci godzin wietrzenia smrod starych papierosow, nie wiem gdzie ten zapach siedzial, bo na pewno nie w firankach, ani w poscieli, moze w wykladzinie, moze w politurze mebli, kto wie. Z paleniem jest zwiazane ciekawe wydarzenie - kiedys w okolicy 23 w hotelu uslyszalem alarm pozarowy, z ogloszeniem przez glosniczek, ze wszyscy goscie maja sie natychmiast ewakuowac ( oczywiscie tylko po rosyjsku, kto nie zna - niech sie spali), zly leciutko wylazlem z wyrka, wcisnalem na siebie ciuchy, buty itp i po otwarciu drzwi okazalo sie, ze to jakis baran zapalil sobie w pokoju, i szukali, w ktorym pokoju czujka zareagowala - dla ulatwienia dodam, ze instalacja wyktrywcza pozaru byla calkiem nowa, na dodatek z czujkami adresowalnymi, wiec na centralce wyswietla sie numer czujki, i, jesli tylko odpowiednio dobrze zaprogramowana jest centralka mozna tez wyswietlic informacje z ktorego pokoju jest alarm, a jak nie - wystarczy miec spis czujek na papierze i sprawdzic. Na tym koncze i zapraszam na nastepny program z cyklu: co autorowi do lba strzeli jak pojedzie gdzies dalej...

niedziela, 18 września 2011

O.......... podrozy jednej

Siedze wlasnie na pieknym lotnisku Domodedowo w Moskwie, mam kolo 6 godzin czekania na samolot do Berlina, wiec sobie puszczam "Kiedy bylem malym chlopcem" Nalepy i pisze.
Wlasnie skonczylem prace, ktora w normalnych, cywilizowanych krajach lacznie z dojazdem zajmuje dwa dni, a tu ich trzeba bylo 3 na prace i 2 na dojazd, i dziekuje istocie najwyzszej, o ile istnieje, za mozliwosc odwiedzania tak egzotycznych miejsc jak Krasnyje Barrikady kolo Astrachania (dorzecze Wolgi, 100 km od jej ujscia do Morza Kaspijskiego) . Smiejemy sie czasem ze stylu ubierania kobiet rosyjskich, te swiecace, kwieciste suknie, nadmierne obwieszenie zlotem wlacznie ze zlotym usmiechem (u starszych), ale ja zaczynam je rozumiec - jedynym "resetem" na beznadziejnie brzydki i rozpadajacy sie swiat dookola jest dbanie o wlasna powierzchownosc, w granicach mozliwosci, ktore sa nota bene niewielkie. Najpierw, jak zobaczylem mloda, ladna dziewczyne, odstawiona jak stroz w Boze Cialo z metka wychodzaca z dekoltu na plecach nie moglem sie powstrzymac od niezlosliwego bynajmniej, ale w sumie zyczliwego usmiechu, ale jak pojechalem na ich prowincje i zobaczylem jak mieszkaja (zaprosili mnie na obiad do prywatnego domu, bo zeby cos zjesc na cieplo w stolowce zakladowej trzeba zglosic dzien naprzod, nigdzie indziej nie mozna, a bylem bez sniadania - mialem do dyspozycji cale, 3-pokojowe mieszkanie, ale bez mozliwosci dostania sniadania, o czym dowiedzialem sie pozniej), po jakich drogach jezdza, jakimi pojazdami sie poruszaja, jaki maja klimat ( lato 38, zima - 25 stopni), to zaczalem widziec, ze one sa jedyna ozdoba tego beznadziejnie zaniedbanegpo, rozniez intelektualnie, mentalnie i uczuciowo swiata.
Wieczorem na potancowce na szumnie zwanym "Laguna" open-air pubie, na ktora zaciagnal mnie w celu uatrakcyjnienia wieczoru kolega automatyk - Rosjanin ze swoim przyjacielem - Ukraincem, a ktora odbywala sie tak naprawde na niedbale wybetonowanym placu ze slupem w strodku, od ktorego odchodzily sznury poprzepalanych i z odlazaca kolorowa farba zarowek, kiedy zobaczylem te dziewczyny (wiekszosc obecnych tam osob), ladnie poubierane, liczace na jakies towarzyskie atrakcje, zal mi sie ich zrobilo. Zyja 30 km od miasta, ale ostatni autobusik GAZel odchodzi okolo 18, taksowka za droga, w telewizji 3 beznadziejne programy z audycjami typu rzucanie sie tortami lub zwierzeniami lokalnych celebrytek.... coz mozna robic w cieply mily wieczor po szalenie upalnym dniu... A ubrane byly calkiem ladnie, nie wspominajac o butach - ech, te szpilki... A propos, Tyrmand pieknie pisal o obuwiu w swoich "Dziennikach"
Najbardziej mierzila mnie jednak glupota kobiet, glownie tych starszych, szarogeszacych sie na swoich niezwykle waznych stanowiskach pilnowaczy kluczy, sprawdzaczy przepustek tudziez nie wiadomo jakich, a kazacych pasazerom np. sciagac buty przy kontroli bramek i zabraniajacych siedziec w hallu, gdzie ludzie te buty sciagali, dla ulatwienia - za bramkami malo bylo innych miejsc, gdzie mozna by bylo spokojnie i w ciszy posiedziec i przeczekac, czytajac najnowsze polskie tygodniki owe 6 godzin do drugiego samolotu. Mentalnosc chyba mozna nazwac pokomunistyczna. O ile u mezczyzn glupota mnie tak nie razi, ot, moze ma gosc inne zalety, moze jest silny np, albo zbiera znaczki, o tyle u kobiet stanowi dla mnie zgrzyt niesamowity. Te wg powszechnych mitow kultury wynoszone na piedestaly, okrasy swiata doczesnego, interesujace przedstawicielki plci piekniejszej, muzy, natchnienia poetow i rzezbiarzy, okazuja sie malostkowymi, ograniczonymi, bezdusznymi osobnikami zaliczanymi do gatunku ludzkiego, i tyle tylko dobrego mozna o nich powiedziec, zeby choc rysy twarzy mialy sympatyczne - niestety po kilkudziesieciu latach w tym systemie traktuja chyba kazdego innego, obcego jak nieokreslone zagrozenie, odwieczny atawizm grup czlowieczych.
A, piekny obrazek widzialem na tym zakurzonym, a po deszczu gliniastym, zadupiu: szla dziewczynka z mama, moze 2-letnia, z pieknymi kokardkami na bokach glowy, ubrana w kolorowa spodniczke, czerwone skarpetki i sandalki, i byla tak rozkoszna w tym otoczeniu, ze oczu nie mozna bylo oderwac.. Tylko potem naszla mnie (czasami mnie nachodzi) refleksja: na kogo wyrosnie, czy tez na taka wredna, majaca za zle wszystkim, ze zyja stara babe? Ktora o niczym nie zadecyduje sama, a zabroni wszystkiego na wszelki wypadek? A moze na takie glupiutke dziewczatko, zbyt wczesnie obarczone obowiazkiem macierzynstwa? No, ale w danym momencie byla niewatpliwa ozdoba tego egzotycznego swiata... i to sie liczy.
Z troche innego rodzaju przezyc - mialem okazje na imprezie integracyjnej mojej firmy osobiscie stapac po rozzarzonych weglach bosymi stopami - lysolek na bebenku podawal rytm, mowil jak chodzic, zeby nie bylo babli - i udalo sie - byly tylko lekkie zadrapania, jakby sie chodzilo po zimnym, ostrym zwirze. Na 40 osob w ogole - odwaznych (niektorzy kibice eufemistycznie okreslali ich raczej jako glupich) okazalo sie cos kolo tuzina, niektorzy jednak babli dostali... widocznie nie powiedzieli dosc silnie swojemu mozgowi, ze stopy sa zimne... I nici ze zwolnienia lekarskiego, na ktore w skrytosci ducha liczylem, gdyby cos jednak nie wyszlo. Podobno rekord Polski to przejscie okolo 97 m po sciezce z zarzacych sie wegielkow drzewnych, a rekord Guinessa to 250m po weglach, mozliwosci ludzkie sa niewiarygodne, ja jednak uwazam, ze to czysta fizyka - krotki kontakt stopy z goracym, chlodzacy stope parujacy pot (z wrazenia) i dlugi okres chlodzenia stopy w powietrzu w czasie kroczenia zapobiega oparzeniom.