poniedziałek, 19 września 2011

Znowu Rosja...

No... Znowu. Mnie napadlo. Tym razem na Szeremietiewie czekam (Moskwa, Azja) slucham tym razem naszego Sydneya Polaka, Sade, Janerki, naprawde jak sobie puscic dobrze znane i lubiane takie np "My Aphrodysiac Is You" Katie Melua to nawet ta szarosc, bloto, mgla, zasieki i podziurawiony mur naokolo lotniska wydaje sie do zniesienia. Cóz dodac do poprzednich moich spostrzezen? Tak samo kobiety to jedyna ozdoba smutnego swiata, choc sie zdarzaja fajne punkty w rzeczywistosci, bywaja sklepy wygladajace po zachodniemu w tym Wolgogradzie, ale zaraz dla kontrastu najwiekszy bodajze w Rosji pomnik Lenina, stojacy na brzegu Wolgi (w tym miejscu na oko szerokosci kilometra), ze wzrokiem wpatrzonym w horyzont z wyspreyowanym numerem lokalnej firmy taksowkowej na cokole, niesamowity brud naokolo pomnika i na brzegach rzeki. Dla informacji - kierowca ze stoczni mi opowiadal, ze zdaje sie w 1961 r zastapil na cokole pieknego jak bog Stalina, wykonanego calkowicie z brazu, no a obecny Lenin jest betonowy. Po rozmowach z ochroniarzem na mostku statku dowiedzialem sie, ze miasto podobno zalozyli Niemcy pareset lat temu, a i Polakow tu sporo mieszka od dawna. Mieszkalem w czesci oddalonej o okolo godziny jazdy federacyjna droga wzdluz Wolgi od scislego centrum metropolii liczacej z okolicznymi przysiolkami, przeksztalcajacymi sie powoli w dzielnice miejskie, prawie 2 miliony mieszkancow, w wiekszosci zamieszkujacych duze skupiska niedbale rozrzuconych blokow typu leningrad, z niesamowicie zapuszczonymi okolicami, malowanymi oponami jako zabawkami dla dzieci i gdzieniegdzie zaniedbane domy typu wiejskiego, z podworkami zajetymi na tymczasowe parkingi lub warsztaty. Na poczatku zatrzymalem sie w domu goscinnym "Siem Koroliej" (7 krolow), polozonym w dzielnicy willowej, co okazalo sie nie byc zaleta - mnostwo psow po zmroku zaczynalo swoje zawodzenia, szczekania i inne psie halasy, hotel ow byl otoczony pieknym murem, ze stalowa brama i furtka na elektromagnes, mial piekne duze pokoje, ale zeby zapalic swiatlo gorne trzeba bylo wyjsc z pokoju wylacznik byl za drzwiami, bylo tez wszystkiego slownie dwa gniazdka wtyczkowe pojedyncze, tak ze jak sie chcialo ogladac telewizje, miec wlaczona stojaca przy lozku lampe (dla ulatwienia rowniez gaszona przyciskiem noznym oddalonym jakies 2 metry od samej lampy) i do tego laptop, to trzeba bylo wybierac: albo - albo. Sniadanie, jak wiekszosc jedzenia w Rosji, bylo albo niesmaczne, albo nieswieze, albo zimne. Wiec ku mej uciesze po przeprowadzce do hotelu Wolga-Don, do ktorego przenioslem sie po 3 dniach bezskutecznych prosb o uruchomienie bezprzewodowego internetu, z widokiem z okna na piekna sluze i zupelnie przyzwoitym standardem moglem odetchnac z ulga: byly 3 podwojne gniazdka, do tego swiatla energooszczedne na pilota (sic!) - gorne i dolne, a dodatkowo jeszcze mala lampka nocna przy lozku! Ale nie ma nic za darmo: za to internet byl w sali konferencyjnej dwa pietra nizej, albo w salce z dwoma komputerami, za to tak zimnej, ze sie siedzialo w kurtce i dalej bylo zimno - to z uwagi na remont przeprowadzany w tamtej czesci hotelu, oni maja dziwny, szeregowy uklad grzejnikow, moze oszczedzaja na rurach, ale kiedy przerwa doplyw do jednego, to w calym pionie jest zimno. Bylem jednak naprawde zaskoczony pomyslem na modernizacje i rozwiazaniami w odnowionej czesci , w ktorej mieszkalem, wszystko bylo w zasiegu reki, dobrze przemyslane, telewizja satelitarna przyzwoitej jakosci, z silnym sygnalem, nie tak jak w tym poprzednim, gdzie sposrod szumow na ekranie trudno bylo cos dostrzec. Kanaly wylacznie rosyjskojezyczne, za to obejrzalem Vabank 2 z oblednym odczuciem, kiedy to Kwinto do Nuty spiewnie zaciagal w jezyku rosyjskim! Oczywiscie nie obylo sie bez dziwactw, np. mozna bylo placic za noclegi karta, a za internet nie - musialem latac do bankomatu zmachany po pracy jak osiolek, ale za to pielmieny w bufecie byly wysmienite, i pani dzwonila do pokoju jak juz byly gotowe. Kartka na sniadanie miala wartosc 100 rubli (ok. 9 PLN), jak sie chcialo cos wiecej - trzeba bylo doplacac, ale za te cene mozna bylo zjesc robione na oczach jajka sadzone, niestety czasami przetrzymane za dlugo, czasami niedosmazone, probowalem wytlumaczyc, co to jajecznica, i nawet sobie raz sam ja zrobilem, ale pani zrobila taaaakie oczy i powiedziala, ze to brzydkie jajka, wiec wiecej nie probowalem. Ciekawostka: dzielnica, w poblizu ktorej mieszkalem to dawna wioska Sareptia, a znamy ja skadinad ze slawnej na caly swiat musztardy sarepskiej, wlasnie tam pewien Niemiec, Glitsch bodajze - w tutejszej pisowni pisany przez "cz" na koncu, zalozyl jedyna w Rosji owczesnej fabryke musztardy. Obecnie jego imieniem nazwany zostal klub bilardowy, w ktorym mialem okazje zauwazyc, ze jednak koniak pity przy stole nie sprzyja celnosci zmagan zawodnikow, sasiedni stol wlasnie sie tym raczyl i nie mogl skonczyc w przewidzianym czasie. My nie pilismy, bo po pijaku, a w tym stanie byla wiekszosc obecnych tam dresiarzy, latwiej w dziob dostac z byle powodu, a czasami nawet bez powodu, na trzezwo sie lepiej ucieka przesladowcom :) Zaprosil mnie na ten upojny sobotni wieczor moj tlumacz, pol Tatar, Timur, (tak jak ten Timur i jego druzyna z lektury szkolnej), mlody chlopak z bujna przeszloscia studiow jezykowych germanistycznych, sluzacy kiedys krotko w milicji czy tez jakiejs firmie ochraniajacej sluzy kanalu Wolga - Don. W centrum Wolgogradu obejrzelismy obowiazkowe punkty typu pomnik Matki - Rosji wznoszacy sie na wzgorzu Stalingradzkim, ich grob poleglego zolnierza z wiecznie plonacym zniczem i tablica zasluzonych, z zewnatrz muzeum bitwy stalingradzkiej itp, i cos, co malo kto widzial od wewnatrz - uniwersytet wolgogradzki, na ktorym studiowal moj cicerone, i wkrecil mnie tam mimo ukazu na drzwiach, ze obcym wstep wzbroniony - no gdzies w miescie trzeba bylo znalezc toalete, jej jakosc przypomniala mi moje dawne czasy studiow - lekko zdewastowane i cuchnace chlorem pozalowania godne przybytki... Bylem tez w planetarium, gdzie przy wejsciu gorowala na scianie olbrzymia mozaika z dobrotliwym Stalinem. Widok ze wzgorza - pomnika nieciekawy, industrialny w charakterze, z kominami, dymami, liniami wysokiego napiecia. Ale na koniec Timur zaciagnal mnie do wysmienitego baru w centrum miasta przy glownym dworcu kolejowym, wybralismy sobie pare dan i kazde bylo wrecz wysmienite! Pierwszy raz w Rosji jadlem cos, do czego nie mozna sie bylo przyczepic - ani smakowo, ani tempreraturowo, ani w ogole wcale! i cena byla zupelnie znosna, duzo nizsza niz w Polsce. Zwykle przyjezdzal po mnie samochod ze stoczni i odwozil mnie z powrotem, ale jak konczylem za pozno korzystalem z minibusikow, z numerami linii, ktore zatrzymywaly sie na kazde machniecie reka, w ktorych przejazd kosztowal od 80 groszy w przeliczeniu w najblizszych okolicach, a do centrum (okolo 1.5 h jazdy) tez tylko 2 PLN. Taksowka na lotnisko - godzina jazdy o 4 rano, czyli w nocy wyniosla mnie jedynie 45 PLN na nasze. Lotnisko Szeremietiewo w Moskwie to tez niezly kwiatek - nigdzie po przyjezdzie z terminalu przylotow krajowych nie ma tablic z ktorej bramki sa loty do ktorego portu lotniczego, widza to tylko ci, co przychodza z miasta, na caly terminal widzialem tylko dwie toalety - jedna damska i jedna meska! Fakt, ze duze, no ale.... W ogole temat toalet jest zdecydowanie zaniedbany w Rosji, w barku naprzeciwko stoczni np. trzeba sie bylo do niej przeciskac miedzy kartonami z dostawami gdzies na zapleczu, przy statku w ogole nie bylo, a ze w miedzyczasie skrecilem lekko noge w kostce ( do bramy ponad 800 m, stolowka przy bramie) to trzeba bylo sobie upatrzyc dyskretny teren za duzym zbiornikiem kolo kotwicy na nabrzezu - facet ma lepiej - caly swiat jest dla niego ubikacja. A tak na marginesie, dobrze miec zawsze, powtarzam zawsze, przy sobie troche papieru toaletowego i kawalek malego hotelowego mydla, po umyciu rak mydlem ktore lezalo na umywalce w stoczni nie mozna sie bylo pozbyc charakterystycznego zapachu szarego mydla przez pare godzin. No to a propos zapachow, jakos tak przez przypadek wzialem ze soba wode kolonska - i cale szczescie - do pokoju jak sie wchodzilo czuc bylo niezmiennie i niezaleznie od ilosci godzin wietrzenia smrod starych papierosow, nie wiem gdzie ten zapach siedzial, bo na pewno nie w firankach, ani w poscieli, moze w wykladzinie, moze w politurze mebli, kto wie. Z paleniem jest zwiazane ciekawe wydarzenie - kiedys w okolicy 23 w hotelu uslyszalem alarm pozarowy, z ogloszeniem przez glosniczek, ze wszyscy goscie maja sie natychmiast ewakuowac ( oczywiscie tylko po rosyjsku, kto nie zna - niech sie spali), zly leciutko wylazlem z wyrka, wcisnalem na siebie ciuchy, buty itp i po otwarciu drzwi okazalo sie, ze to jakis baran zapalil sobie w pokoju, i szukali, w ktorym pokoju czujka zareagowala - dla ulatwienia dodam, ze instalacja wyktrywcza pozaru byla calkiem nowa, na dodatek z czujkami adresowalnymi, wiec na centralce wyswietla sie numer czujki, i, jesli tylko odpowiednio dobrze zaprogramowana jest centralka mozna tez wyswietlic informacje z ktorego pokoju jest alarm, a jak nie - wystarczy miec spis czujek na papierze i sprawdzic. Na tym koncze i zapraszam na nastepny program z cyklu: co autorowi do lba strzeli jak pojedzie gdzies dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz