poniedziałek, 19 września 2011

Batumi, Georgia

Batumi - miasto, z którego wywodzą się m.in. Katie Melua i znani w środowisku pisarzy s-f bracia Arkadij i Borys Strugaccy (autorzy Stalkera), miasto znane w świadomości starszego pokolenia Polaków z piosenki Alibabek: Batumi, ech Batumi, herbaciane pola Batumi, tak jak Gruzja kojarzy się nam głównie z Grigorijem Saakaszwilim z Czterech pancernych, nomen omen nazwisko takie samo jak prezydenta tegoż kraju. Rozłam wśród pokoleń Gruzinów dokonuje się właśnie teraz -młode pokolenie zna tylko gruziński i angielski, starsze: gruziński i rosyjski.
Rozkopane ulice, bo właśnie modernizują infrastrukturę, każące czynić skomplikowane slalomy giganty pomiędzy kałużami, gruzem i dziurami w ziemi, ale też szereg czarnych SUV-ów, najnowszych i najbardziej wypasionych modeli, czekających na ważnych pasażerów na lotnisku, z czego co drugi bez rejestracji, co jednoznacznie określa proceder ich właścicieli.
Architektura piętna sowietów powoli zaczyna się ‘westernyzować’, pojawiają się budowle ze szkła i metalu, dawne, zabytkowe kamieniczki powoli nabierają cech dawnej świetności, mimo że większość to dalej stara i zrujnowana zabudowa.
Wg mojego tubylca na miejscu zaszły wielkie przewałki przy prywatyzacji portu, podobno jego teren został sprzedany za cenę, jaką w przybliżeniu dawał zysków rocznie, podobne jak ojczyste zamieszania i aferki, jakże znane i bliskie polskiej duszy.
Kuchnia nie powala na kolana, nawet sławne gruzińskie wina nie (aczkolwiek nie jest to zdanie wyrafinowanego konesera i znawcy, określiłbym się raczej jako człowieka, któremu w danej sytuacji i do danej potrawy wino smakuje, albo nie, i nie robią na mnie wrażenia niebotyczne ceny lub znane i renomowane marki) pomimo ich nabycia drogą kupna u właściciela pensjonatu i jednocześnie handlowego przedstawiciela jakiejś znanej lokalnej marki.
Ludzie – o dziwo – życzliwi, ochroniarz na lotnisku sam zagajał, nawet usiłował sobie przypomnieć jakieś niezidentyfikowane polskie zdanie, bodajże ‘szczęśliwej podróży’, urzędniczka sprawdzająca z gorliwością godną lepszej sprawy każdą kartkę mego paszportu miała miły uśmiech i zwróciła się do mnie po imieniu (nie do pomyślenia np. w Rosji).
Mentalność Kalego robotników – etos pracy – żaden, podobnie jak ich miesięczna pensja około 200 USD. Na 8 ruszało się jako tako 2, reszta była nie do wykrycia w zakamarkach statku, niedużego zresztą. Tu obrazek, który podniósłby wszystkie włosy na głowie byle któremu bhp-cowi w kraju: ubiór do pracy: kask, owszem, bo krzyczeli jak nie było, z uwagi na przeładunki w porcie, ale do tego dres, skarpetki wywinięte na zewnątrz, i (uwaga, orkiestra tusz!) klapki!
Za rusztowania służyly stare, obite metalową blachą drzwi, ułożone luźno na niedbale pospawanych w kształcie nóg stołowych kątownikach. Zamiast dźwigu sztaplarka z nakładką na widły z dużej rury zakończonej szeklą i cztery ręczne wciągarki bloczkowe łańcuchowe bez jakichkolwiek atestów do zdejmowania i operowania elementem o masie co najmniej 1 tony. Ale zrobili, udało się, tu przypomina mi się stary kawał bodaj z Gołasem, jak tłumaczył, ze hydraulik upija się dla dobra klienta, bo jak potrzebuje gwintownik, kolanko i zestaw narzędzi, a ma tylko kawałek węża gumowego i opaski, to on na trzeźwo tej roboty nie ruszy, a po pijaku – zrobi!
Inny obrazek logistyki made in Georgia: mimo że było wiadome od początku, że będą potrzebne dwie beczki oleju, kupili jedną, a nasi nie doczekali się podczas tygodniowego pobytu na pracy na drugą, zamówioną w Turcji. Wyjechali, nie doczekali się, a uszczelnienie przemycałem niezgodnie z przepisami IATA w bagażu check-in, chemikalia w metalowych puszkach, niemieccy celnicy zajrzeli, zostawili protokół, że zagladali, ale materiał ocalał, gdyby nie to do dziś nie można by było skończyć, bo nie zgadzała się cena na fakturze i na opakowaniu i gruzińskie cło zaaresztowało przesyłke jako podejrzaną. Nie chcę niczego sugerować, ale na lotnisku jedynym ostrzeżeniem przetłumaczonym na 6 języków było nie ogłoszenie o ptasiej grypie, ale że łapówka będzie karana do 6 lat więzienia, ciekawe, co?
No, ale dla atrakcji zawsze na podróżnych oczekują krakowianki gruzińskie, dzieci w strojach ludowych z jakimiś narodowymi ciastkami na powitanie.
Widok z okna pensjonatu swojski, na zrujnowane i zagracone podwórko, kuriozalny system wyłączników światła głównego, nie można włączyć go od drzwi wejściowych, tylko przy łazience, parę metrów dalej i przy innym, zamkniętym pokoju. A kontakty tam, że jakby człowiek specjalnie myślał, jakby tu najmniej wygodnie je rozmieścić, to by mu tak nie wyszło. Na szczęście bezprzewodowy szybki Internet był, to okno na świat podstawowe w niezłej jakości. Kanały w telewizji w większości rosyjskojęzyczne, zaśnieżone, standard rosyjski.
Sporo bankomatów, o wiele gęściej niż w Polsce, ale ciekawe – karta wychodziła z nich dopiero po wydaniu pieniędzy, u nas najpierw trzeba wyjąć kartę.

Gruzini mają swój alfabet, trochę podobny do greckiej cyrylicy, trochę do arabskich arabesek, czytają z lewej do prawej, ale np. na banknotach (waluta kraju - lary, coś jak pół do-larów i takiejż wartości) mają liczebniki i nazwę banku powtórzoną łacińskim i to po angielsku, chyba nie przepadają za dawnym okupantem.


Pogoda w połowie lutego taka jak u nas : 3-7 stopni, ale jak jest słońce robi się zdecydowanie cieplej, dość, że magnolie już pozakwitały.

Jak większość krajów z wpływami rosyjskimi poobstawiany wszechobecnymi w calej Azji rosyjskiej leningradami - blokami, mrówkowcami, które nijak nie pasują do tego czarnomorskiego kurortu z palmami i bambusami na ulicach i majestatycznymi górami w tle.



Mialem okazje raczyc sie miejscowymi odmianami wina, z nazwami prawie jak wszystkie barwy teczy: biale, rozowe, zielone, czerwone, czarne... Gospodarz pensjonatu, w ktorym mieszkalem, mial po przeciwnej stronie ulicy handel winami, a byl w moim wieku i byl bardzo goscinny, dyskusjom na temat przyjazni polsko-gruzinskiej nie bylo konca... poza tym, maja tu, wieksze od rosyjskich pielmienow - ichnie chinkali,


rowniez, jak i pielmieni wywodzace sie z kuchni chinskiej.
Tu wspomniec nalezy toast gruzinski:
Kiedys pop, kapiac sie nago w rzece zostal zdybany przez 3 ploche i krotochwilne panienki. Zdazyl jedynie w pore zaslonic przyrodzenie swym sluzbowym kapeluszem, a owe niewiasty nalegac zaczely, aby im poblogoslawil. Pop nie wymigiwal sie zatem od sluzbowych powinnosci, i, trzymajac kapelusz lewa reka, poblogoslawil dziewczetom druga - prawa. Zaraz po tym chichoczac poprosily go, aby im poblogoslawil rowniez lewa reka, co tez, trzymajac kapelusz prawa, pop uczynil. Nie trzeba sie dlugo zastanawiac, aby przewidziec, ze kobiety mlode, z godnie z koleja rzeczy poprosily go, aby pop poblogoslawil je obiema rekami naraz. Pop rowniez tej prosbie uczynil zadosc, a my wypijmy za cudowna sile, ktora trzymala kapelusz popa na miejscu...
W czasie, gdy tam byłem, centrum Batumi było rozkopane do imentu (a wie kto, co to iment?), kładli nowe rury kanalizacyjne, wodociągowe i coś tam jeszcze, widok z górnego okna pokoju - niezbyt ciekawy, stara zabudowa z krytymi blachą dachami, niektóre miejsca zaniedbane, niektóre zbyt kolorowe, niektóre całkiem nowoczesne typu chrom i szkło, pasujące do reszty jak pięść do nosa... Nad brzegiem widać było budujące się nowe hotele, to miasto będzie niedługo miało duży potencjał turystyczny. Byłem tam po sezonie, deszcz nie nastrajał do spacerów, na pustym, długim na parę kilometrów reprezentacyjnym deptaku żywej duszy, nad brzegiem morza otoczaki wielkości pasującej do dłoni, parę przywiozłem do przydomowego ogródka, wywoławszy zdziwienie sprawdzających bagaż. Każdy nowy międzynarodowy samolot jest witany przez dzieci w strojach ludowych, dziewczynkę i chłopca, w wysokich butach i kozackim kontuszu z charakterystycznymi przegródkami na naboje, czy jak to inaczej nazwać...

1 komentarz: